„Don Pasquale” w Operze Krakowskiej – Niech Jerzy Stuhr zostanie w operze!
Fot. ©Juliusz Multarzyński
W najbrzydszym budynku operowym w Polsce, który o to miano rywalizuje z Operą Podlaską, obejrzałem nadzwyczaj piękne przedstawienie, a było to w minioną niedzielę (2.04.2017r.). Wyreżyserował je jeden z najwybitniejszych polskich aktorów Jerzy Stuhr, który w filmie i teatrze dramatycznym zrobił już niemal wszystko. Przez czterdzieści lat bowiem zachwycał, zabawiał i rozśmieszał publiczność naszego kraju jako aktor, reżyser filmowy i teatralny. Jego niezapomniane role w „Seksmisji”, a także w „Kontrabasiście” przeszły do kanonu polskiej sztuki aktorskiej.
Teraz dla Jerzego Stuhra nastąpił czas na – prawdopodobnie najtrudniejszą formę sztuki – operę. Tu bowiem reżysera i artystów ogranicza czas w postaci muzyki, która nieubłaganie gna do przodu – co nie występuje w spektaklach dramatycznych, nie mówiąc o filmie.
Na swój debiut operowy, który miał miejsce 2.12.2016r. w Operze Krakowskiej – z Mariuszem Kwietniem w roli doktora Malatesty – wybrał „Don Pasquale” Gaetano Donizettiego. Nie mógł zrobić lepiej, gdyż swoje naturalne poczucie humoru i komizmu przeniósł na postacie i na naiwną intrygę zawartą w libretcie autorstwa Giovanni Ruffiniego.
Scenografia
Podczas spektaklu przenosimy się do posiadłości Don Pasquale, mieszkania Noriny, a także do ogrodów. Wszystkie te miejsca niezwykle przemyślanie zaprojektowała młodziutka, debiutująca w operze, absolwentka warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych na wydziale Scenografii scenicznej, Alicja Kokosińska.
Pałac wygląda jak prawdziwy, ze zjawiskową klatką schodową – godną bogaczy – z dużą ilością tralek, kolumn oraz pięknych łuków i zdobień. W tle widzimy ogromne okna od ziemi do sufitu. Alicja Kokosińska stworzyła scenografię bardzo mobilną, gdyż zmyślnie i czytelnie przemieszczamy się z jednych miejsc do drugich (tak jak w libretcie).
Ogród również zaprojektowała ciekawie, z krzewami uformowanymi na kształt pionków szachowych, które poruszały się po podłodze pasującej do każdej sceny przedstawienia.
Ogromne wyrazy uznania.
Reżyseria
Widać, że Jerzy Stuhr niezwykle profesjonalnie – jak na debiutanta – podszedł do reżyserii dzieła operowego. Każda postać w jego spektaklu miała swój niepowtarzalny charakter, a ilość pomysłów na każdą ze scen miał niezliczoną:
- Zaskakujące wyjścia i wejścia artystów przez widownię;
- Ciekawy pomysł na oświetlanie punktówkami śpiewaków tylko w najważniejszych ariach i momentach muzycznych, podczas gdy cała scena zanurzała się w półmroku – ten zabieg skupiał widza, wyłącznie, na artystach i ich popisach wokalno-aktorskich;
- Położenie zdecydowanego nacisku na postać Don Pasquale, którego gra aktorska przywodziła na myśl najlepsze role komiczne samego reżysera;
- Opuszczanie głównej, czerwonej kurtyny w celu przysłonięcia zmiany dekoracji i przenoszenie w tym czasie akcji spektaklu na proscenium. Był to mądry zabieg, robiący szczególne wrażenie w scenie ekwilibrystycznego duetu „Cheti, cheti” Malatesty i Don Pasquale w III akcie;
- Świetna scena zawieszania firan na okna – niezwykle ubarwiająca przedstawienie;
- W serenadzie Ernesta (Com`e gentil) wykorzystanie tria grającego na mandoinach;
- Niekończące się pomysły na sceny, które u widzów budziły salwy śmiechu. Jednak trudno je opisać tak, aby oddały rzeczywisty dowcip, ale przynajmniej je wymienię: przebiórki za parawanem Don Pasquale i Noriny, wspaniała scena, gdy Don Pasquale poznaje Norinę, wszystkie sceny z chórem jako gosposiami i pracownikami pałacu, częste sprawdzanie bicia serca bogacza – w momentach go stresujących – przez doktora, czy ostatnia scena uspokajania Don Pasquale po ujawnieniu całej intrygi;
- Zabawnie wymyślone postacie trzech służących – tu brawa za grę aktorską dla Andrzeja Wartalskiego (majordomus) oraz Piotra Boronowicza i Wiesława Popiołka (służący).
Wpadek było mało, ale nie obyło się bez nich:
- Niepotrzebne przerwy muzyczne podczas zmian scenografii – tak jakby reżyser bał się, że nie zdąży nastąpić zmiana, a przecież ten czas zagospodarował znakomicie i wystarczająco długo;
- Podnosząca się zapadnia, oficjalnie sygnalizująca, że za chwilę będzie następowała zmiana dekoracji;
- Brak kałamarza podczas podpisywania ptasim piórem aktu notarialnego – duże niedopatrzenie;
- Przypadkowe zrzucenie – podczas niedzielnego spektaklu – peruki Don Pasquale przez Norinę – ale w całości komicznej intrygi wyszło tak, jakby było to zamierzone.
To, na szczęście, tylko parę drobiazgów, w tym fantastycznie wyreżyserowanym przez Jerzego Stuhra przedstawieniu, na które pewnie większość widzów nie zwróciła uwagi.
Kostiumy
Co do kostiumów mam mieszane uczucia. Zaprojektowała je Maria Balcerek. Nie podobało mi się jak zostali ubrani: Malatesta – w przedłużony płaszczyk koloru szarego, posiadający dziury pod pachami, co wygladało jak kostium roboczy podczas przymiarek, Ernesto – w brązową, jakby skórzaną, starą, wytartą kurtkę czy marynarkę i podobne spodnie do kompletu, Norina w I akcie w szarawej brudnawej sukni, przypominającej bardziej worek na ziemniaki (wiem, że wychodząc z klasztoru musiała wyglądać na niezamożną, ale bez przesady) oraz w akcie III w czarny, lateksowy, obcisły strój. Dziwiły również kostiumy modelek i fryzjerów (artyści baletu) wyglądających jak współcześni transwestyci (sic!).
Natomiast kostium Don Pasquale wyglądał, od początku do końca, fantastycznie, zabawnie i barwnie, niczym wyjęty wprost z komedii dell’arte, Norina w akcie II również ubrana była zjawiskowo w piękną, ogromną, brązową suknię z krynolinami. Służba (gosposie, służący) wyglądała również jak należy.
Nie wiadomo czy kostiumolożce gratulować czy na nią narzekać? Najsprawiedliwiej – jedno i drugie.
Oświetlenie
Reżyserię świateł przygotował Bogumił Palewicz. Wszystkie sceny oświetlił bardzo ciekawie i ciepło. Brakowało mi jedynie światła w oknach. Było tam po prostu czarno, bo nawet to nie była noc, aż chciało się krzyczeć „ciemność, widzę ciemność!”.
Chór
Chór w „Don Pasquale” nie występuje często. Mamy do czynienia z paroma wstawkami, które krakowscy artyści chóru wykonali na wystarczająco dobrym poziomie, aby można było ich chwalić – co też czynię. Brawa należą się również dla kierownika chóru Jacka Mentela. A co więcej, zostali świetnie „wymyśleni” przez reżysera i swoje role znakomicie odgrywali. Należą im się gratulacje.
Dyrygent i orkiestra
Spektakl, od pulpitu dyrygenckiego, poprowadził kierownik muzyczny Opery Krakowskiej Tomasz Tokarczyk. Jednak zrobił to bez polotu. Już fantastyczna uwertura zagrana była nudno i z „fałszywymi” momentami w sekcjach dętych (co zresztą u tych muzyków było nagminne przez cały spektakl). Widać, że dyrygent skupił się wyłącznie na instrumentach smyczkowych, które wyraźnie czuje – pewnie dlatego, że jest absolwentem klasy skrzypiec – i wyciągnął z nich to co najlepsze. Jednak cały spektakl zagrał równo, bez wydobycia z muzyki Donizettiego emocji. Ogólnie niedobrze.
Śpiewacy
Tu też nie było najlepiej. Niby dobrze, a coś nie do końca grało. Przede wszystkim widać było, że to druga obsada. Niepewnie radzili sobie z zadaniami aktorskimi i inscenizacyjnymi, które – co można było poznać – szczegółowo wyreżyserował Jerzy Stuhr.
Krzysztof Dekański (Notariusz) miał niewiele pracy. Słychać jednak było, że ma mocny basowy głos o ciepłej barwie. Aktorsko musiał podołać nie lada wyzwaniu, gdyż w tej partii dubluje się z samym reżyserem. Prawdopodobnie nie zagrał jej tak dobrze jak Jerzy Stuhr, ale przypuszczam też, że Jerzy Stuhr nie zaśpiewał tak dobrze jak on.
Andrzej Lampert (Ernesto) ledwo dał radę zaśpiewać przedstawienie. Ta tenorowa partia jest zdecydowanie za wysoko napisana jak na jego możliwości głosowe. Dusił się, szczególnie w górnych rejestrach – a z nim również publiczność – które próbował brać na różne możliwe sposoby. Andrzeja Lamperta słyszałem w minionym tygodniu na premierze „Cyganerii” w Białymstoku, gdzie zaśpiewał fantastycznie partię Rodolfa. Niestety podczas tego spektaklu nie zaśpiewał dobrze. Aktorsko również mogło być lepiej, ale na scenie prezentował się, jak zwykle, świetnie.
Mariusz Godlewski (Malatesta), którego podziwiałem ostatnio podczas bytomskiej „Mocy przeznaczenia”, gdzie śpiewał znakomicie. Tu niestety zaśpiewał licho. Bez fantazji, poprawnie. Ma szczęście, że dostał od Boga piękny barytonowy głos, którego chce się słuchać. Potwierdziło się również moje bytomskie przekonanie o tym, że aktorsko niespecjalnie rozumie co śpiewa, a objawia się to w jego ruchach i gestach, często jakby nie z tej bajki.
Anna Wolfinger (Norina) wykonała swoje zadanie również poprawnie. Można by nawet rzec – szkolnie. Zaśpiewała ładnym sopranem, ale tego typu występy mogą podobać się na studenckich spektaklach, a nie za zawodowej scenie. Aktorsko również ma parę niedociągnięć (w szczególności uwagę zwracają „martwe” ręce i dłonie w pozach oraz niepewne i małe gesty). Widać jeszcze u niej sceniczną świeżość, ale jest jeszcze młoda, ładnie na scenie wyglądająca, więc wszystko przed nią. Natomiast charakter złośnicy oddała znakomicie.
Dariusz Machej (Don Pasquale) zdecydowanie zaprezentował się najlepiej. Nie dysponuje on basem specjalnie nośnym, głębokim, ani o dużej skali, raczej przeciętnym w każdym zakresie. Zaśpiewał jednak wszystko bardzo dobrze, często bawiąc się głosem, załamując go w komiczny sposób. Aktorsko zdecydowanie wyróżniał się spośród śpiewaków. Dobrze wykonał wszystkie sceny jakie zainscenizował reżyser. Jednak to wszystko było, tak jak napisałem, tylko dobre i bardzo dobre, ale nie zjawiskowe.
Sprawy techniczne
Przed spektaklem – zaraz po obwieszczeniu przez megafon, że należy wyłączyć telefony komórkowe i zakazuje się nagrywania spektaklu – ładny głos męski zapowiada obsadę. Jest to świetny pomysł, z jakim dotąd nie spotkałem się w teatrze operowym, bardzo wyróżniający i nobilitujący artystów oraz twórców.
Na wyróżnienie zasługije również mały, prosty, ale czytelny, poręczny i zawierający najważniejsze informacje program – w dodatku kosztujący 10 zł. Super!
Galeria zdjęć
Podczas przerwy w dziwnym, jakby dworcowym pomieszczeniu (z potarganymi i wytartymi czerwonymi kanapami i krzesłami. Aż nie wypada!) – okazało się, że to jest teatralne foyer – publiczność obejrzeć mogła zachwycającą wystawę zdjęć Juliusza Multarzyńskiego. Ten najwybitniejszy teatralny – uwielbiany przez artystów i melomanów – fotografik, zaprezentował cykl zdjęć zatytułowanych „Ryszard Wagner na polskich scenach„. Poświęcony on został polskim premierom operowym i baletowym Ryszarda Wagnera, które wystawiane były, w całym kraju, od roku 1988 – może zabrakło jedynie bytomskiego „Tannhausera” oraz – wystawionego jakby w tajemnicy – szczecińskiego „Lohengrina”.
To wspaniałe, że Juliusz Multarzyński achiwizował dzieje polskich oper i baletów,. Dzięki temu możemy teraz tą niezwykłą kolekcję zdjęć podziwiać i – co najważniejsze – przenieść się w czasie, spoglądając na polską historię spektakli, które na przestrzeni lat wystawiane były w polskich teatrach operowych. Dziękujemy za to.
Podsumowanie
Po obejrzeniu w Operze Krakowskiej „Don Pasquale” nie mam wątpliwości, że instytucja ta jest jednym z czołowych teatrów operowych w Polsce, jeśli nie pierwszym. Swoją pozycję zawdzięcza mądrej Dyrekcji (Bogusławowi Nowakowi i Tomaszowi Tokarczykowi), która nie chce być skandaliczna i przez to rozpoznawalna. Swój wizerunek buduje – w oczach publiczności – na szacunku do sztuki i przez prezentowanie pięknych i zrozumiałych dla wszystkich spektakli, na które chce się wracać.
Natomiast Jerzego Stuhra powinniśmy wszystkimi siłami namawiać żeby operę reżyserował i nigdy już nas – melomanów – nie opuścił. Jak powiedział w słowie wstępnym do programu:
„Dlaczego zdecydowałem się zrealizować spektakl operowy? Z całą pewnością była to tęsknota za teatrem, który kocham, z którego wyrosłem, a którego coraz bardziej mi brakuje jako reżyserowi, aktorowi i widzowi przede wszystkim(…) To był teatr mojej młodości, teatr działający na zmysły widza wszystkimi możliwymi środkami, obrazem, muzyką, słowem. Tego wielkiego teatru mi dzisiaj brakuje”.
Mnie również jako byłemu artyście, a teraz melomanowi, brakuje go tak samo.
Dodał jeszcze: „Jeśli publiczność mą przygodę z operą zaakceptuje, chciałbym ją kontynuować”.
Akceptujemy i czekamy na więcej, a teraz gratuluję wspaniałego debiutu w „Don Pasquale”.
Oskar Świtała
Krótka relacja z wystawy zdjęć Juliusza Multarzyńskiego w Operze Krakowskiej:
Przed premierą „Don Pasquale”…: