Sławomir Grünberg w „Gwiazdozbiorze Artystycznym Oskara Świtały”
Sławomir Grünberg – światowej sławy dokumentalista, operator, reżyser, producent filmowy i telewizyjny, fotograf, wykładowca uniwersytecki.
W tym roku, a dokładnie 8 kwietnia 2019 roku, Sławomir Grünberg obchodzi Jubileusz 40-lecia pracy twórczej, który odbędzie się w Teatrze Polskim im. Arnolda Szyfmana w Warszawie. Jednocześnie zapowiadając to wydarzenie, mam przyjemność poinformować, że osoba Sławomira Grünberga staje się trzecim bohaterem cyklu artykułów – a pierwszym ze świata filmu dokumentalnego – prezentujących sylwetki wielkich osobowości, związanych ze światem sztuki, w moim indywidualnym zbiorze, zatytułowanym: „Gwiazdozbiór Artystyczny Oskara Świtały”, który powstał po to…
⭐⭐⭐…ABY WSZYSCY MOGLI ZBLIŻYĆ SIĘ DO GWIAZD! ⭐⭐⭐
Rodzice, dziadkowie i narodziny
Tata Sławomira Grünberga, Karol Grünberg, przychodzi na świat 23 marca 1923 roku w Drohobyczu (obecnie miasto na Ukrainie w obwodzie lwowskim). Pochodzi z rodziny żydowskiej. Jego nauczycielem rysunku i prac ręcznych w liceum im. Króla Władysława Jagiełły w Drohobyczu był Bruno Schulz. W wieku 18 lat wraz z matką i ojczymem wyjechał w głąb Rosji. Było to zaraz po najeździe Niemców na Związek Radziecki (Drohobycz był wówczas jego częścią), czyli 22 czerwca 1941 roku. Cała trójka, w ciężkich warunkach, przeżyła wojnę w Rosji. Po zakończeniu II wojny światowej Karol wraz ze swoją mamą i ojczymem przenosi się do Warszawy. Tam Karol zajmuje się dziennikarstwem, a po latach zostaje profesorem historii. Wykłada m.in. na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Umiera 6 sierpnia 2012 roku.
Mama Sławomira Grünberga, Danuta z domu Czosnowska, przychodzi na świat w Wilnie 28 kwietnia 1930 roku. Umiera 17 lipca 1998 roku.
„Tata w latach 1984-92 był także członkiem Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, jak również konsultantem przy budowie Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie oraz autorem ponad 20 książek dotyczących historii II wojny światowej. Mama natomiast była urzędnikiem w Ministerstwie Leśnictwa i Przemysłu Drzewnego”.
Rodzice Sławka poznają się po II wojnie światowej. Danuta chodzi jeszcze do szkoły. Karol jest od niej o 7 lat starszy. Gdy Danuta zachodzi w ciążę w wieku 20 lat, postanawiają wziąć ślub. Niedługo po narodzinach dziecka rodzice się rozstają.
Dzieckiem tym jest Sławomir Grünberg, który przychodzi na świat 6 kwietnia 1951 roku w Lublinie. Tam mieszka jego mama wraz ze swoimi rodzicami. Po narodzinach od razu adoptują go właśnie dziadkowie, rodzice Sławka mamy – Jadwiga Wiechno (1906-1981) i jej drugi mąż – Jan Wiechno (1911-1991). Mały Sławek zwraca się do nich mamo, tato.
„Żaden z moich rodziców nie był wtedy gotowy, aby samotnie mnie wychowywać. Po wojnie nic nie mieli. Mama była jeszcze zbyt młoda, a tata ciężko przeżył wojnę. Podjęli się tego dziadkowie. Kochałem ich ponad wszystko. Od zawsze, do końca ich życia, zwracałem się do nich mamo, tato. Zupełnie nie przeżywałem tego, że nie wychowują mnie prawdziwi rodzice. Ja miałem rodziców! Byli nimi dziadkowie. Nie czułem się nigdy porzuconym dzieckiem, czy coś takiego. Ta sytuacja była normalna. Byłem szczęśliwy”.
Dzieciństwo
Po paru miesiącach od narodzin Sławka dziadkowie przeprowadzają się do Warszawy. Tam Sławek spędza dzieciństwo.
„Gdy miałem parę miesięcy przeprowadziliśmy się do Warszawy, na Górny Mokotów. Mieszkaliśmy przy ulicy Olkuskiej. Budynek ten stoi do dziś. Było tam podwórko i trzepak, na którym bawiły się wszystkie dzieci. Po sąsiedzku funkcjonowała mała fabryczka choinkowych bombek. Wchodziliśmy z moimi najlepszymi kumplami, Andrzejem i Piotrkiem, na taki mały daszek i obserwowaliśmy, jak odbywa się produkcja. Fascynowało nas to. Uwielbialiśmy, jak coś się im zbiło. Wtedy od razu zbiegaliśmy z dachu i zbieraliśmy lekko potłuczone bombki. Łamaliśmy też piłeczki pingpongowe, owijaliśmy je w sreberka i podpalaliśmy. Dawało to dużo dymu. Wrzucaliśmy je później do rynien i z ukrycia patrzyliśmy na reakcje sąsiadów. Nie należeliśmy do najspokojniejszych dzieci.”.
Z tatą Sławek widuje się regularnie. Niestety, mamy z okresu dzieciństwa nie pamięta.
„Z tatą widywałem się raz w miesiącu, gdy przynosił babci-mamie alimenty. Wiem, że dawał dużo więcej pieniędzy niż musiał. Był hojnym człowiekiem. Oprócz tego zawsze wręczał mi jakieś drobne, które sobie odkładałem. W roku 1953 zamieszkał z Hanką Landau i na świat przyszła o dwa lata ode mnie młodsza, przyrodnia siostra Ela. Pamiętam, jak wspólnie, jako dzieci, chodziliśmy na spacery do Parku Ujazdowskiego i Łazienek Królewskich. Odwiedzaliśmy też moją drugą babcię, mamę taty, Chancię. Jak już dorosłem, byłem w regularnym kontakcie z ojcem. Staliśmy się przyjaciółmi. Jednak zwracałem się do niego Karol, a nie tato. W ostatnich latach życia przełamałem się i zacząłem mówić do niego: tatuś, ojciec”.
„Obecności mamy w swoim dzieciństwie nie pamiętam. Jej brat, Andrzej, opowiadał mi, że jak byłem niemowlęciem to Danusia często trzymała mnie na rękach. Nawet można powiedzieć, że się mną w jakiś sposób opiekowała. Nie pamiętam również jej obecności, gdy trochę podrosłem i miałem może 4-6 lat. W późniejszych latach zwracałem się do niej również po imieniu, a nie mamo. I podobnie jak w przypadku taty, w ostatnich latach jej życia, kiedy postanowiliśmy, że zamieszka razem z nami, mocno się przełamywałem, ale zacząłem mówić do niej mamo. Nie było to dla mnie naturalne, ale czułem, że tego pragnie. Kochałem ją bardzo, przecież dzięki niej znalazłem się na tym świecie, lecz zawsze najważniejsza była babcia”.
Ważną osobą w życiu Sławka jest jego wujek Andrzej, syn babci Jadwigi i dziadka Jana, przyrodni brat mamy.
„Andrzej miał duży wpływ na moje wychowanie i na to, kim jestem teraz. Traktowałem go zawsze jak starszego brata. Wspólnie się wychowywaliśmy. Mieszkaliśmy pod jednym dachem. Mówiłem do niego po imieniu, bo był ode mnie zaledwie 8 lat starszy. Zawsze miał ciekawe pomysły”.
Przedszkole
4-letni Sławek zostaje posłany do przedszkola na Mokotowie. Tam zostaje po raz pierwszy nazwany „Murzynkiem” – ze względu na ciemny kolor skóry.
„Po tacie odziedziczyłem ciemną karnację. Nazywano mnie Murzynkiem. W sumie nawet mi się to podobało. Z tego okresu pamiętam trzy wydarzenia… Pewnego razu w przedszkolu skaleczyłem się drutem i przeciąłem sobie powiekę. Do dziś mam po tym wydarzeniu pamiątkę. Pamiętam również, że któregoś razu włożyłem sobie do nosa fasolkę. Po jakimś czasie dostałem gorączkę. U lekarza okazało się, że fasolka zakwitła i zrobiło się poważne zakażenie. A trzecia historia to taka, że bawiłem się z jedną z koleżanek „w doktora”. Byłem bardzo zdziwiony, jak dorośli zabronili nam się ze sobą spotykać. Jako czterolatek nie rozumiałem dlaczego… Teraz już rozumiem!”.
Szkoła podstawowa
W roku 1958, 7-letni Sławek, rozpoczyna naukę w Szkole Podstawowej nr 157 w Warszawie, na Górnym Mokotowie. Tam zaczyna trenować judo, które staje się jego największą pasją. Zajęcia prowadzi Bogusław Skut.
„Bogusław Skut był nauczycielem wychowania fizycznego w naszej podstawówce. Miał czarny pas w judo, napisał książkę pt. „Judo w samoobronie” oraz był jednym z pionierów tej sztuki walki w Polsce. Pamiętam, że na sali gimnastycznej rozkładał matę i zaczął pokazywać nam różne chwyty. Wybrał grupkę chłopaków z – według siebie – największym potencjałem. W tej grupce znalazłem się również ja. Zaczął prowadzić z nami regularne, pozalekcyjne zajęcia judo. Odbywały się one około 4 razy w tygodniu. Chodziłem na nie z wielką przyjemnością. Najpierw spotykaliśmy się w szkole, a później przenieśliśmy się do Klubu „Lotnik”, u zbiegu ulic Żwirki i Wigury oraz Wawelskiej. Dzięki sukcesom w judo byłem bardzo popularny w szkole. Szczególnie wśród płci pięknej… Nie ukrywam, że bardzo mi się to podobało! Doszedłem do zielonego pasa. Zdobyłem nawet tytuł młodzieżowego mistrza Warszawy. Do dziś pamiętam japońskie nazwy rzutów”.
7-letni Sławek uwielbia grać również w piłkę nożną. Najczęściej występuje na pozycji pomocnika. Uprawia również hokej na lodzie, a także jeździ na łyżwach, na stadionie Klubu Sportowego „Warszawianka”.
Gdy ma 10 lat jego wujek-brat Andrzej zgłasza go na casting do filmu „I ty zostaniesz Indianinem” w reżyserii Konrada Nałęckiego. Występuje tam jako jeden z dzieciaków. Jest to jego pierwsze doświadczenie związane ze światem filmu.
„To oczywiście znowu Andrzej wpadł na pomysł, aby zabrać mnie na casting do filmu. Pomimo że nie dostałem w tym filmie żadnej z głównych ról dziecięcych i tylko grałem epizody, to się nie załamałem. Okazuje się, że od wczesnego okresu życia dobrze znosiłem porażki. W filmie tym grali tak znakomici aktorzy, jak chociażby: Irena Kwiatkowska, Wiesław Michnikowski, Zdzisław Leśniak czy Andrzej Szczepkowski. Przyglądałem się ich pracy. Pamiętam, że bardzo mnie to ciekawiło. Najserdeczniej opiekował się mną pan Wojciech Pokora. Jednak całą tę historię potraktowałem jak ciekawostkę, przygodę. Wtedy nie myślałem o niej w kategoriach przyszłego zawodu i nie wpłynęła znacząco na moje życiowe plany oraz upodobania”.
Jednak w konsekwencji tego wydarzenia Sławek zostaje zapraszany do różnych programów telewizyjnych. Raz nawet jako konferansjer.
„Był to program telewizyjny puszczany na żywo, dla dzieci. I ja byłem tam konferansjerem. Pamiętam, że opiekowała się wtedy mną pani Barbara Borys-Damięcka. Potem grałem również jako statysta w Teatrach Telewizji. Potrzebne było dziecko z egzotycznym wyglądem. Idealnie się w to zapotrzebowanie wpisywałem. Miałem wtedy około 15-17 lat. Pamiętam, że nagrania na żywo Teatru Telewizji odbywały się na Placu Powstańców Warszawy”.
Liceum
W roku 1965 Sławek rozpoczyna naukę w warszawskim Liceum Ogólnokształcącym nr 42 im. Marii Konopnickiej. Wtedy lekarze stwierdzają u niego szmery w sercu. W konsekwencji tego musi przerwać to, co kocha najbardziej, czyli treningi judo.
„To było najbardziej dramatyczne przeżycie mojego dzieciństwa. To była dla mnie śmierć pasji. Z dnia na dzień nie mogłem pójść na treningi, które były dla mnie wszystkim. Czułem się za to odpowiedzialny przed trenerem. Włożył we mnie dużo wysiłku i miał wobec mnie plany sportowe. Nieźle mi szło i musiałem to przerwać. Ten ból był tak wielki, że nie miałem odwagi pójść powiedzieć tego trenerowi osobiście. Odkładałem to długo, aż w konsekwencji wcale do trenera nie poszedłem. Miałem w związku z tym duże wyrzuty sumienia, czuję się z tym bardzo źle do dzisiaj. Po latach okazało się, że te szmery nic nie znaczyły. Mogłem dalej śmiało ćwiczyć. Wtedy jednak poziom medycyny był w Polsce na bardzo niskim poziomie. Kazano mi także niepotrzebnie brać zastrzyki. Pamiętam, że pierwszy był znieczulający, który był bardziej bolesny niż ten drugi główny. Po latach spotkaliśmy się z trenerem, ale nie poruszyliśmy już tego tematu”.
Na szczęście Sławek odnajduje kolejną pasję – fotografię. Pierwszy aparat kupuje mu Andrzej. W tym okresie, wraz z rodzicami-dziadkami przeprowadza się na Saską Kępę, na Plac Przymierza, do większego mieszkania.
„Aby zapomnieć o judo, zacząłem fotografować. Pierwszy aparat tzw. mieszkowy, format 6×9, niemiecki, kupił mi oczywiście Andrzej. Dostałem go od niego w nagrodę za ukończenie szkoły podstawowej. Fotografowanie bardzo mnie wciągnęło. W wieku 14-15 lat zacząłem wywoływać pierwsze zdjęcia sam. Do dziś posiadam bardzo dużo zdjęć, które nazywam „tymi pierwszymi”. W roku 1966 lub 67 przeprowadziliśmy się na Saską Kępę. Tam miałem swój pokój, który przerobiłem na ciemnię fotograficzną. Za pieniądze, które dawał mi tata Karol i które sobie odkładałem, zacząłem powoli kupować cały potrzebny do tego sprzęt: wszystkie kuwety, powiększacze, itd. Potem zakupiłem sobie w Niemczech Wschodnich lepszy aparat”.
Sławek rozpoczyna od fotografowania przyrody i miasta, ale bardzo szybko zaczyna fotografować również ludzi. Okazało się, że to najbardziej go ciekawi.
„Potem, na studiach, fotografowałem także aktorów. Często chodziłem do teatrów na różnego rodzaju wydarzenia teatralne oraz jeździłem na festiwale teatru otwartego. Następnie zacząłem eksperymentować i tworzyłem fotografie artystyczne, eksperymentalne, z dłuższym czasem naświetlania. Dodawałem różnego rodzaju chemikaliów do wywoływaczy. Każde zdjęcie wyglądało inaczej. Były one trudne do powtórzenia. Miały także różne formaty, często bardzo duże. Następnie zacząłem fotografować akty, a także ludzi mających problemy życiowe i na przykład trafiali na ulicę. Fotografia stała się moją wypowiedzią i chciałem nią zwrócić uwagę na ludzkie cierpienia. Później przerodziło się to w tematy filmowe. Do fotografii mam do dziś ogromny sentyment. Pomimo że obecnie zajmuję się filmem, to często swoje zdjęcia, nawet te robione iPhonem, dołączam jako materiały filmowe”.
W liceum Sławek dużo słucha muzyki. Robi to przez radio. Uczy się również gry na gitarze.
„Byłem fascynatem muzyki do tego stopnia, że miałem osobny zeszyt, w którym notowałem utwory aktualnie znajdujące się na listach przebojów w różnych krajach. Słuchałem wtedy dużo Radia Wolna Europa i Radia Luksemburg. Tam mieli takie bloki muzyczne. Piotrek, mój kolega z ul. Olkuskiej, umiał grać na gitarze. Zauważyłem, że jak gra, to dziewczyny „lepiej” na niego patrzą. Pozazdrościłem mu tego i poprosiłem, żeby i mnie nauczył grać. Udało się. Potem ta umiejętność przydawała się na spotkaniach harcerskich przy ogniskach.”.
Pierwsze studia – SGGW 1969-74
Sławek kończy liceum w roku 1969. Postanawia kontynuować naukę, lecz niestety żadna uczelnia w tym czasie nie oferuje studiów fotograficznych. W związku z tym postanawia pójść w ślady wujka-brata Andrzeja. W roku 1969 rozpoczyna studia w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego na wydziale Technologii Drewna. Ciągle jednak jego myśli skierowane są w strony artystyczne. Rozpoczyna współpracę, jako aktor, ze studenckim teatrem „Arboretum”. Teatr ten prowadzi Wojciech Zieliński, który również reżyseruje tam spektakle. Reżyserem gościnnym jest także Wojciech Brzozowicz.
„Z Wojtkiem Zielińskim jesteśmy w kontakcie to dziś. To były przedstawienia, w których stawiałem pierwsze kroki aktorskie. Najbardziej znanym spektaklem był „Ślub” Gombrowicza, gdzie zagrałem rolę Władzia. Aktorstwo stało się moją kolejną największą pasją. Uwielbiałem występować na scenie. W pewnym momencie stwierdziłem jednak, że nie mam tyle talentu, co moi koledzy i zrezygnowałem z aktorstwa. Miałem świadomość, że nie osiągnę w tej dziedzinie sukcesu. Mimo tego uważam, że było to dla mnie wspaniałe wejście w nowy świat, bo do tamtej pory tylko fotografowałem teatr, a nagle spróbowałem, jak to jest być po drugiej stronie obiektywu. Pamiętam, że wtedy najbardziej fascynowały mnie spektakle Grotowskiego. Ta forma była dla mnie ideałem teatru. To był mój klimat”.
Jeszcze podczas studiów na SGGW Sławek postanawia zdawać na Wydział Operatorski w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej, Teatralnej i Telewizyjnej w Łodzi. Jednak otrzymuje wiadomość, że niestety, ale nie zostaje na studia przyjęty.
„Po latach dowiedziałem się, dlaczego nie zostałem przyjęty na te studia. Powiedział mi o tym mój przyjaciel Miecio Hryniewicz. Okazało się, że mój dziadek-tata napisał list do rektora szkoły, żeby mnie nie przyjmować, bo muszę najpierw skończyć studia na SGGW. To była dla mnie niezwykle zaskakująca wiadomość…”.
Pierwsza praca w TVP 1974-76
Sławek kończy studia na SGGW w roku 1974. W Polsce obowiązuje wtedy przymus pracy. Każdy obywatel, który nie podejmuje się zatrudnienia, poddawany jest karze. Pomimo że ma pewny zawód i wykształcenie inżyniera magistra technologii drewna, poszukuje czegoś innego. Przypadkiem natrafia na ogłoszenie, w którym jest napisane: „TVP ogłasza konkurs na asystenta reżysera”. Postanawia się zgłosić. Po dwóch tygodniach starań, ze 100. kandydatów, do finału wybrano 10. Znalazł się tam również Sławek. Niestety ostatecznie okazało się, że jest tylko jedno wolne miejsce i wybrano kogoś innego.
„Koordynatorem tych przesłuchań był reżyser filmowy i telewizyjny Stefan Szlachtycz. Gdy dowiedział się o moich zainteresowaniach fotograficznych zasugerował mi, abym przeszedł dwutygodniowe szkolenie na operatora kamer telewizyjnych. Właśnie takowych wtedy w TVP poszukiwali. Zgodziłem się i tak zostałem operatorem kamery w Telewizji Polskiej. Tam byliśmy od wszystkiego. Najbardziej mnie fascynowała praca przy Teatrze Telewizji. Moja rola jako operatora kończyła się jednak wyłącznie na jakimś kadrze. O całości ujęć decydował reżyser. To było dla mnie mało kreatywne i ambitne. Ja chciałem być niezależnym operatorem. Praca „na komendę” mnie nie interesowała. Po krótkim czasie przestało mnie to bawić. Wiedziałem, że tylko szkoła filmowa może dać mi większe szanse na przyszłość”.
Drugie studia – „łódzka filmówka” 1976-79
W roku 1976 Sławek postanawia ponownie startować na Wydział Operatorski w „łódzkiej filmówce” i dostaje się. Na drugim roku studiów operatorskich postanawia jednak studiować inny kierunek – reżyserię.
„Na wydziale operatorskim nauczyłem się jedynie robić zdjęcia do filmów innych kolegów, a ciągle nie wiedziałem jak się montuje, reżyseruje, itd. W mojej głowie, która zawsze szukała najlepszego rozwiązania, aby dojść do postawionego sobie celu, zrodził się pomysł studiowania reżyserii. Był to ryzykowny krok, gdyż takich przejść w historii szkoły było bardzo mało. Profesorowie tego nie lubili. Wielokrotnie takie próby kończyły się dla studenta bez powodzenia. Jednak mnie to nie zniechęcało. Zacząłem zdawać egzaminy na trzeci rok „operatorki” i równocześnie egzaminy na „reżyserkę”. Egzaminy często się na siebie nakładały. Pamiętam, że chodziłem od sali do sali. W jeden dzień miałem kilka egzaminów. To był wielki miszmasz i w krótkim czasie musiałem go ogarnąć. Jakoś mi się to udało. Jak już dostałem się na reżyserię, to powiedziano mi, że mogę pójść od razu na drugi rok. Pierwszy zaliczyli mi z automatu”.
Sławek rezygnuje ze studiów operatorskich. Poświęca się całkowicie reżyserii. Kręci wtedy swój pierwszy ważny film, który zdobywa liczne nagrody. Jest to ośmiominutowy dokument zatytułowany „Niedziela”.
„Chociaż de facto zrezygnowałem ze studiów operatorskich, to cały czas kręciłem filmy kolegom jako operator. Więc nieformalnie ciągle tak jakby kontynuowałem w praktyce te studia. Do moich ulubionych wykładowców na wydziale reżyserskim należeli: Wojciech Has, który prowadził zajęcia z montażu, Józef Robakowski, który prowadził katedrę fotograficzną oraz warsztaty formy filmowej, a także Maria Kornatowska, która wykładała historię filmu.
„Moim pierwszym filmem na wydziale reżyserii była ”Niedziela”. Gdy kręcisz etiudę na II roku tych studiów, to oznacza twoje „być albo nie być”. Albo cię wyrzucają, albo zostajesz i kontynuujesz studia. Podczas kręcenia tego filmu, nareszcie po raz pierwszy, poczułem się ważną częścią produkcji filmowej. Film ten bardzo się spodobał, nie tylko na akademii… Został również zaproszony do Krakowa na Festiwal Filmów Dokumentalnych. W roku 1982 pierwszy raz filmy studenckie miały swoją osobną sekcję. „Niedziela” wygrała ten Festiwal. To był mój pierwszy filmowy sukces. Po latach, gdy rozmawiam z różnymi osobami, często mówią, że doskonale ten film pamiętają. Jest do bardzo miłe”.
W roku 1980 Sławek po raz pierwszy w swoim życiu wyjeżdża do Stanów Zjednoczonych. Jedzie tam ze swoją żoną Wandą, aby odwiedzić wspólnych znajomych. Pobyt ich zostaje jednak skrócony z powodu wybuchu strajków w Stoczni Gdańskiej…
„Wandę poznałem podczas Konfrontacji Młodego Teatru, które odbywały się w Lublinie. Przypadkowo siedzieliśmy obok siebie, na podłodze, na jednym ze spektakli. Od razu mi wpadła w oko i postanowiłem ją poderwać. Udało się, bo w roku 1976 wzięliśmy ślub. Do Stanów wyjechaliśmy, aby odwiedzić przyjaciół, którzy byli aktorami w jednym z tamtejszych teatrów eksperymentalnych. Nasz pobyt miał trwać 3 miesiące, ale wybuchły strajki w Stoczni Gdańskiej. Zmieniała się polska rzeczywistość. Czułem, że moje miejsce jest w tym momencie w mojej ojczyźnie, a nie w Stanach. W dodatku, przecież byłem ciągle studentem „filmówki”, więc pewnie myślałem o tym wydarzeniu także w kategoriach filmowca”.
Sławek kończy studia reżyserskie w roku 1981. Jego filmem absolutoryjnym jest dokument o Annie Walentynowicz pt. „Anna proletariuszka”, zrealizowany w latach 1980-81.
Stany Zjednoczone
W roku 1981 Sławomir Grünberg dostaje propozycję pokazania swojego filmu „Anna proletariuszka” w Muzeum Sztuki Współczesnej „MoMA” w Nowym Jorku. Po przylocie do USA dowiaduje się jednak, że jego film nie zostanie zaprezentowany, gdyż został „zaaresztowany”…
„Otrzymałem list od ówczesnego dyrektora „MoMA”, Laryego Kardisha, w którym wyraził zainteresowanie pokazania „Anny proletariuszki” u siebie w Muzeum. Dla świeżo upieczonego absolwenta „filmówki” była to wielka gratka. Postanowiłem pojechać do Nowego Jorku. Na miejscu okazało się, że mój film został dosłownie „zaaresztowany” przez ówczesną władzę z oczywistych, politycznych powodów. Bilet powrotny miałem dopiero za 6 tygodni. Musiałem więc czymś się zająć, aby do czasu wylotu mieć z czegoś żyć i móc wynająć jakieś mieszkanie. Zacząłem sprzedawać orzeszki na ulicy. Dobrze mi szło. Wzbudziłem również w swoim szefie zaufanie, gdyż w pewnym momencie, gdy musiał wyjechać ze Stanów na 5 miesięcy do swojego chorego ojca, zostawił mi całą „orzeszkową” firmę pod opiekę”.
Sławomir Grünberg zakłada w Nowym Jorku „grupę filmową” złożoną ze studentów „łódzkiej filmówki”, których tak jak i jego zastał w USA stan wojenny. W ramach grupy organizowane są pokazy polskich i europejskich filmów oraz prowadzone są dyskusje tematyczne, głównie dotyczące świata filmu. W roku 1982 jedna z koleżanek wysyła Sławkowi wycinek z gazety, z ogłoszeniem, że Uniwersytet w Cincinnati w stanie Ohio poszukuje wykładowcy od filmu i fotografii.
„Postanowiłem się tam zgłosić. Nabyłem więc starą maszynę do pisania w sklepie z używanymi rzeczami i napisałem swoje resume. Było ono niewielkie. Zajmowało niespełna stronę A4. Po jakimś czasie zostałem zaproszony na rozmowy i otrzymałem pracę jako Visiting Profesor. Pamiętam, że wszyscy mi mówili, że nie możliwe, aby mnie tam przyjęli bez znajomości i większych kontaktów. Ja przecież ich nie miałem. Sprzedawałem do tej pory w USA tylko orzeszki. Jednak wtedy przekonałem się, że silna determinacja i pewnego rodzaju szczęście są w życiu potrzebne i potrafią zdziałać cuda”.
Na Uniwersytecie w Cincinnati Sławek pracuje do roku 1984. W sumie na amerykańskich uniwersytetach jako wykładowca pracował przez 8 lat, do roku 1990, a były to:
University of Cincinnati w Ohio (1882-84);
Governors State University w Chicago (1984-85);
Webster Uniwersity w St, Louis (1985-86);
Ithaca College w Ithaca (stan Nowy Jorku) (1986-90).
Wcześniej, Sławomir Grünberg, był też Visiting Scholar na Massachusetts Institute of Technology w Bostonie (1982).
„Gdy przeprowadziłem się do stanu Ohio, w związku z pracą na tamtejszym uniwersytecie, to poczułem, jakbym wylądował w innym kraju. Mieszkali tam inni ludzie. Znowu był to dla mnie nowy świat. Miałem studentów z różnym akcentem i dialektem, takim, że wielokrotnie ich nie mogłem zrozumieć. Ale to mi wcale nie przeszkadzało. Nauczanie bardzo mnie wciągnęło. Nikt ze studentów nie znał filmów Bergmana, czy innych wybitnych europejskich twórców. Uczyliśmy się od siebie nawzajem. Ja uczyłem się od studentów „Ameryki”, co pomogło mi później robić filmy dla amerykańskiego widza, a ja uczyłem ich czegoś, co ja wiedziałem o Europie. To był wspaniały czas”.
W tamtym okresie powstaje wiele filmów dokumentalnych oraz serii produkcji telewizyjnych Sławomira Grünberga.
„W czasie pracy na uniwersytecie robiłem filmy. Tworzyła się wtedy w Ameryce telewizja kablowa. Pamiętam jak pojawiały się na rynku pierwsze firmy telewizyjne, które okablowywały miasta. Układ był taki: miasto dawało firmie telewizyjnej koncesję i możliwość wejścia na ich rynek, ale w zamian za to firma telewizyjna musiała wybudować miastu studio telewizyjne. Postanowiłem z tego skorzystać. Zacząłem kręcić się wokół tych studiów. Tam pracowaliśmy na nowych kamerach wideo, w Polsce pracowałem tylko na kamerach filmowych. Musiałem poznać nową technologię i techniki montażu. Głównie nauczyłem się tego w studio, w Cincinnati. Tam też zrobiłem 10 krótkich, 20-minutowych filmów, z serii „My American Dream”. Jako asystentów angażowałem moich studentów.”.
Walka o rodzinę
Na parę miesięcy przed wyjazdem Sławomira Grünberga do Stanów na świat przychodzi pierwsza córka Wandy i Sławka – Karolina. Urodziła się dokładnie 17 marca 1981 roku w Warszawie. Gdy w roku 1981 w Polsce wprowadzony zostaje stan wojenny, Sławek postanawia ściągnąć rodzinę do Ameryki. Udaje się to dopiero po 4. latach…
„Po wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego doszło do rozłączenia mojej rodziny. Mieliśmy problemy, aby się komunikować. Postanowiłem ściągnąć ich do siebie, do USA. Miałem wtedy nadzieję, że uda się to szybko przeprowadzić. Ale tak nie było. W styczniu 1982 roku moja żona Wanda przesłała mi wycinek z gazety „Żołnierz Wolności”, gdzie mój film „Anna proletariuszka” został wymieniony jako „wymagający potępienia przykład wydawania publicznych pieniędzy na antykomunistyczną propagandę”. Władze Polski chciały, abym wrócił do kraju i odpowiedziała za „zło”, które wyrządziłem tym filmem. Wiedziałem, że nie mogę już wrócić do ojczyzny, bo może mi grozić za to, w najlepszym wypadku, internowanie. Zacząłem chodzić do polskiego konsulatu, gdzie poradzono mi, żebym zdobył paszport konsularny i wtedy na jego podstawie żona i córka otrzymają pozwolenie na przyjazd do USA. Nie miałem już ważnej wizy. Byłem w sytuacji zerowej. W pierwszych miesiącach po wprowadzeniu stanu wojennego nie miałem z rodziną żadnego kontaktu. Bardzo się o nich martwiłem. Władze Uniwersytetu w Cincinnati pomogły mi w otrzymaniu zielonej karty. Praca ta dawała mi papiery na ściągnięcie rodziny. Jednak gdy żona chodziła w Polsce prosić o możliwość wyjazdu do USA, za każdym razem jej odmawiali, a także skreślili stempel, który umożliwiał wyjazd gdziekolwiek zagranicę.
Kontaktowałem się wtedy również z senatorami i kongresmenami amerykańskimi. Postanowiłem również nagłośnić tę sprawę w mediach. Na pierwszych stronach gazet opisywali moją sytuację. Po 4. latach ciężkich przepraw w końcu się udało. W roku 1985 Wanda z Karolinką wylądowały na ziemi amerykańskiej, w Chicago, gdzie wtedy pracowałem. Ich przyjazd to było wielkie wydarzenie nie tylko dla mnie. Wszystkie stacje telewizyjne przyjechały na lotnisko, aby na żywo transmitować nasze spotkanie. To był jeden z najważniejszych newsów telewizyjnych. Byliśmy szczęśliwi, że znowu jesteśmy razem”.
Kariera filmowa
Sławomir Grünberg wyprodukował ponad 45 filmów dokumentalnych o tematyce społeczno-politycznej, ekologicznej, o relacjach polsko-żydowskich i problemach osób niepełnosprawnych. Do najważniejszych filmów należą – oczywiście – dwa filmy studenckie: „Niedziela” oraz „Anna proletariuszka”, które przyniosły Sławomirowi Grünbergowi pierwsze sukcesy i rozpoznawalność.
Film, który ugruntował pozycję Sławomira Grünberga w świecie to „School Prayer: A Community At War” – „Szkolna modlitwa: społeczność w stanie wojny”. Był to dokument powstały w roku 1999 i poruszający temat rozdziału kościoła od państwa. Za film ten otrzymał nagrodę Emmy – „telewizyjny Oscar”, najbardziej prestiżowa telewizyjna nagroda świata przyznawana za produkcję filmową. Film ten dał Sławomirowi Grünbergowi globalną rozpoznawalność. Wprowadził go do pierwszej setki światowych dokumentalistów.
„Dzięki „School Prayer: A Community At War” można powiedzieć, że trafiłem do pierwszej setki dokumentalistów. To tak jakbym trafił na listę stu najlepszych tenisistów świata. Jest to dla mnie niezwykle ważne osiągniecie. Ten film wprowadził mnie na rynek, mocno w nim osadził i dał rozpoznawalność. Jednak chyba najważniejszym filmem dla mnie jest „Karski i władcy ludzkości”. Kosztował mnie najwięcej nerwów, najwięcej czasu mu poświęciłem i podczas jego kręcenia doświadczyłem najwięcej przeciwieństw losu, negacji i negatywnych odpowiedzi. Wiele zdrowia straciłem, aby ten film wyglądał tak, jak to sobie założyłem. Jednak miałem ogromną determinację, żeby powstał. I udało się, a w dodatku jeszcze odniósł sukces. Wydaje mi się, że najbardziej w życiu kocha się trudne dzieci. W to dziecko nikt nie wierzył. A film jest jak dziecko. Wychodzi na świat w bólach porodowych, następnie idzie swoją drogą, aż w konsekwencji – tak jak u ludzi – jedne dzieci mają udane życie, a inne nie. Radość rodzica jest wtedy, gdy dziecko osiągnie sukces. Ten film jest właśnie takim moim „dzieckiem sukcesu””.
Sławomir Grünberg współpracuje i przyjaźni się z największymi twórcami, aktorami, reżyserami i producentami filmowymi świata.
Sławomir Grünberg nie tylko produkował i reżyserował filmy dokumentalne. Stworzył także kilka filmów fabularnych, jak chociażby: komedia pt. „Green Lights” z 2002 roku czy fabularyzowany dokument pt. „Off the Highway” z roku 1983.
„Nie jestem zamknięty na robienie filmów fabularnych. Film ewoluuje w różne strony. Obecnie fabuła zaczyna łączyć się z animacją, animacja z dokumentem, itd. Jestem otwarty na nowe pomysły i mam plany na tworzenie właśnie takich filmów, które łączą różne formy, style i techniki XIX wieku”.
Nagrody
Sławomir Grünberg zdobył wiele nagród w Europie, USA, Kanadzie i Ameryce Południowej.
„Oczywiście najbardziej prestiżową nagrodą jaką otrzymałem jest National Emmy Award za „School Prayer”, jednak jedną z najważniejszych dla mnie jest nagroda Jana Karskiego, którą przyznaje Instytut Jana Karskiego w Waszyngtonie. Otrzymałem ją w roku 2000 od samego Jana Karskiego. Pozwolę sobie dokładnie zacytować: „za moralną odwagę w poruszaniu trudnych tematów”.
Rodzina
Sławomir Grünberg jest jedynakiem, ale ma czwórkę przyrodniego rodzeństwa. Od strony taty są to: młodsza od Sławka o 2 lata siostra Ela Bąkowska, młodsza o 30 lat siostra Anna Hitchcock oraz młodszy o 31 lat brat Paweł Grünberg. Od strony mamy jest to młodszy o 8 lat brat Wojtek Ostrowski.
„Ze wszystkimi z rodzeństwa mamy bardzo ciepłe relacje. Spotykamy się często. Niedawno był ślub córki Wojtka, Kasi, więc wszyscy celebrowaliśmy to piękne wydarzenie w Detroit. Było jak zwykle cudownie, bo razem, całą rodziną.”.
Sławomir Grünberg był trzykrotni żonaty. Po raz pierwszy wziął ślub w roku 1976 z Wandą Turek. Mają trzy córki: Karolinę, urodzoną 17 marca 1981 roku, Sarę, urodzoną 18 lipca 1986 roku oraz Joannę, urodzoną 8 lutego 1991 roku. Małżeństwo zakończyło się w roku 2012.
Następnie Sławomir Grünberg ożenił się w 2014 roku z Katarzyną Reszke. Rozwód nastąpił po paru miesiącach.
Od 3 czerwca 2017 roku Sławomir Grünberg jest w związku małżeńskim z Barbarą Przybysz obecnie Grünberg.
Barbara Grünberg jest polonistką, menedżerem kultury i coachem biznesu. Pochodzi z Tomaszowa Mazowieckiego, gdzie przez 18 lat pracowała jako nauczycielka języka polskiego, a w latach 2014-16 pełniła funkcję dyrektora Miejskiego Centrum Kultury. Tworzą piękny związek małżeński. Barbara Grünberg wydała książkę o swoim mężu, zatytułowaną „Sławomir Grünberg – człowiek z kamerą”.
„Z Basią poznaliśmy się, gdy przyjechałem do Tomaszowa Mazowieckiego na przedstawienie „Listy z getta”. Pamiętam dokładnie, że było to 31 października 2015 roku. Słyszałem dużo o tym spektaklu i bardzo chciałem go zobaczyć. Wyprodukowała go właśnie Basia. Było to przedstawienie grane w ruinach po zakładzie przemysłowym na terenie dawnego getta. Pamiętam, że parę minut się spóźniłem na ten spektakl, ale Basia kazała wstrzymać rozpoczęcie specjalnie dla mnie. Była wtedy dyrektorem Ośrodka Kultury „TKACZ” w Tomaszowie Mazowieckim. Robiła dużo dla kultury w mieście. Nasze pierwsze spotkanie było sympatyczne, lecz oficjalne. Potem zaczęliśmy sobie składać życzenia noworoczne na Facebooku, aż zaproponowała mi, abym poprowadził warsztaty sztuki operatorskiej dla tomaszowskiej młodzieży oraz abym pokazał film o Karskim. Wtedy, gdy przyjechałem na te warsztaty, po raz pierwszy usiedliśmy sami przy kawie. Rozmawialiśmy oficjalnie, ale poczułem do Basi tzw. „miętę”. Okazało się, że również nasze ostatnie losy życiowe były bardzo do siebie zbliżone. I tak to się zaczęło. Dziś nie wyobrażam sobie życia bez niej. Kocham ją bardzo! Ślub wzięliśmy 3 czerwca 2017 roku. Był on kameralny. Udzielał nam go nasz przyjaciel Chuck Fishman, który specjalnie na tę okazję „się uświęcił”.
Słowo osobiste
Nazwisko Sławomira Grünberga od zawsze przewijało się w moim życiu. Nie znałem go osobiście, ale doskonale znałem jego dorobek. Pamiętam jak pewnego razu, o godzinie 3. nad ranem, natrafiłem przypadkowo na powtórkowy wywiad ze Sławkiem w TVN24. Był to program „Inny Punkt Widzenia”, który prowadził nieodżałowany Grzegorz Miecugow. Pomimo późnej godziny i mojego zmęczenia po całodziennych próbach w teatrze nie mogłem się oderwać od telewizora. Sławek tak ciekawie opowiadał. O Sławku często wspominali również nasi wspólni znajomi, których mamy dość sporo. Jednak poprzez karierę, głównie amerykańską, Sławek był dla mnie postacią niedostępną.
Niespodziewanie, podczas promocji książki Witolda Sadowego, która odbywała się 13 lutego 2019 roku w siedzibie Instytutu Teatralnego na warszawskiej Agrykoli, poznałem przesympatyczną Annę Siwak. Pani Anna nagle powiedziała do mnie: „muszę panu kogoś przedstawić”. Tą osobą była Barbara Grünberg.
Zaraz rozpoczęliśmy rozmowę o Sławku. Zacząłem wypytywać o jego Jubileusz 40-lecia Pracy Twórczej, który odbędzie się 8 kwietnia w Teatrze Polskim im. Arnolda Szyfmana w Warszawie. Wspaniale nam się rozmawiało. Na drugi dzień zaprosiłem Basię do mnie na kawę. Połączyliśmy się przez Skype ze Sławkiem. Wtedy, po raz pierwszy, miałem zaszczyt zamienić z nim parę zdań. Od razu zauroczył mnie swoim otwarciem, poczuciem humoru, błyskotliwością i naturalną dobrocią. Poczułem, że zarówno Sławek, jak i Basia, to osoby „z mojej grupy krwi”.
Postanowiłem, że osoba Sławomira Grünberga będzie następnym bohaterem mojego „Gwiazdozbioru…”. W trakcie pracy nad artykułem rozmawialiśmy ze Sławkiem przez Skype kilka godzin. Wtedy przekonałem się – już nie poprzez telewizję, a osobiście – że Sławek ma wspaniałą umiejętność pięknego opowiadania. Chce się go słuchać. Robi to zarówno ciekawie, intrygująco, jak i okrasza swoje historie dużą dozą humoru. Jest bardzo sympatyczną i mądrą osobą. Potrafi konstruować niezwykle błyskotliwe konkluzje. Ogromnie lubię ludzi, którzy mają dystans do świata, a w szczególności do tematów trudnych oraz kontrowersyjnych i pomimo „ciężkości ich gatunku” umieją się do nich uśmiechać. Sławek taki jest.
Cieszę się, że już niedługo, bo 8 kwietnia, spotkamy się osobiście na Sławka święcie w Teatrze Polskim.
Sławku, udanego Jubileuszu!
Twój wielbiciel…
Oskar Świtała
Zdjęcie główne: TVN24 – zdjęcie z programu „Inny Punkt Widzenia”
Cóż za historia
Szkoda, że nie ma Pan zupełnie pojęcia w jakim kontekście zakłada Pan T-shirta z napisem KONSTYTUCJA. Jak na osobę, chyba wykształconą, należałoby najpierw zastanowić się kto i w jakim celu oczernia Polaków i ich demokratycznie wybrany rząd Zjednoczonej Prawicy.