Oszukana publiczność na warszawskiej premierze „Jeziora łabędziego”
Fot. TW-ON
„Jezioro łabędzie” to bez wątpienia najbardziej znany i najgenialniejszy w warstwie muzycznej oraz choreograficznej balet wszechczasów. Skomponował go oczywiście Piotr Czajkowski. Po raz pierwszy publiczność zobaczyła to baletowe arcydzieło w wersji dwuaktowej w roku 1877 w Teatrze Bolszoj w Moskwie. Wtedy choreografię stworzył pochodzący z Czech Juliusz Reisinger. Mimo niewielkiego zachwytu popremierowego Czajkowski postanowił nie zrezygnować z tego tematu. Libreciści Władimir Biegiczew i Wasilij Gelcer dopełnili treść baletu, a kompozytor dopisał muzykę tworząc w sumie cztery akty. Przedstawienie w tej wersji wystawiono w 1895 roku w Teatrze Maryjskim w Petersburgu – 2 lata po samobójstwie Czajkowskiego. Choreografię zaproponowano Mariusowi Petipie (tzw. akty kolorowe – I i III) oraz Lwu Iwanowowi (tzw. akty białe – II i IV). Od tamtej pory balet ten nie schodzi z afiszów liczących się teatrów operowych i zespołów baletowych całego świata. Doczekał się takze wielu niefortunnych interpretacji.
Tak również było – niestety – podczas premiery w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w minioną sobotę (20.05.2017), na której to zdziwienie publiczności sięgnęło zenitu. Większość warszawskich melomanów zna treść „Jeziora łabędziego”, a jeśli nie, to z pewnością przygotowała się do przyjścia na ten spektakl, czytając streszczenie w przewodniku baletowym. Jednak otrzymali historię zgoła inną, której nie sposób – przy tym tylule – było zrozumieć, a co więcej, zaakceptować.
Libretto
„Nowe libretto” do baletu stworzył Paweł Chynowski. Ten znany i ceniony krytyk baletowy, jeden z najwybitniejszych znawców historii tej dziedziny sztuki, postanowił opowiedzieć bardzo ciekawe wydarzenia, które opierają się na faktach. Przedstawia nam historię carskiej rodziny Romanowów, a przede wszystkim romansu Carewicza Mikołaja (zwanego Niki, syna Aleksandra III) z primabaleriną Matyldą Krzesińską (artystką z polskimi korzeniami).
Punktem wyjścia dla Pawła Chynowskiego była – podobno prawdziwa – obietnica Piotra Czajkowskiego skomponowania baletu specjalnie dla Matyldy Krzesińskiej, która – jak sama pisała w pamiętnikach – zauroczyła go swoim wykonaniem partii Aurory w „Śpiącej Królewnie”. Niestety zanim to zrobił, popełnił samobójstwo i balet nie powstał. Tę lukę postanowił wypełnić właśnie Paweł Chynowski. Byłby to wspaniały pomysł, gdyby wraz z choreografem Krzysztofem Pastorem stworzyli nowy balet, o nowym tytule, z nową muzyką lub już istniejącą, a specjalnie dobraną na potrzeby takiego spektaklu. Tak, jak to zresztą zrobili już – z sukcesem – w przypadku chociażby „Casanovy w Warszawie”.
Tu jednak nie patrząc na szacunek do twórców najgenialniejszego dzieła baletowego świata, najzwyczajniej oszukali publiczność, która nastawiona na zobaczenie „Jeziora łabędziego” otrzymała historię tylko wplecioną w muzykę z tego baletu, a co gorsza, jeszcze „upiększoną” wstawkami muzycznymi niemającymi nic wspólnego z tym arcydziełem. Jest to niedopuszczalne. I mimo tego, że chciano nam „wcisnąć” inną treść oraz postacie i tak każdy widział na scenie Odettę, Odylię, Zygfryda czy Rotbarta, próbując tylko zrozumieć relacje jakie ich w tej interpretacji łączą. Jednak po moich rozmowach z niektórymi widzami, jasny przekaz, udał się z marnym skutkiem.
Choreografia i pomysły inscenizacyjne
Stworzył ją dyrektor Polskiego Baletu Narodowego Krzysztof Pastor, choreograf który zrobił jedną z największych międzynarodowych karier w historii polskiego baletu – a może i największą. Niestety w przypadku „Jeziora łabędziego” się nie popisał. I mimo tego, że w wywiadzie zamieszczonym w programie choreograf mówi, że „wierzę w swój gust”, to w tym wypadku jest jednym z nielicznych.
Stworzył spektakl kompletnie niezrozumiały – jeśli chodzi o zainscenizowanie ruchem i gestem „nowego libretta”. Specjalnie, przed spektaklem, nie przeczytałem nowej interpretacji „Jeziora”, aby zobaczyć czy dyrektor PBN poprowadzi historię Pawła Chynowskiego logicznie i zrozumiale. Zrobiłem to, gdyż chciałem postawić się w sytuacji tej części publiczności, która w większości nie kupuje drogich, bo 20 złotowych, programów spektaklowych. I niestety prawie nic z tego baletu nie zrozumiałem, a proszę nie sugerować się moim wyglądem i uwierzyć, że jestem człowiekiem dość rozumnym!
Lecz zacznę od tego, co mi się podobało:
- Pięknie i pomysłowo zrobiony walc w drugiej scenie I aktu – nawet wstawki ruchów „pastorowskich” w tym przypadku nie raziły;
- Ładna i ciekawa scena z Popami i posłami heskimi wnoszącymi portret Księżniczki Alix;
- Pozostawienie oryginalnych wersji słynnych pas de deux Zygfryda z Odettą i Odylią oraz Pas de quatres;
- Ułożenie tańca rosyjskiego, który był najciekawszy ze wszystkich tańców narodowych (na 6 tancerek i 6. tancerzy) – mimo, że bez rosyjskiego charakteru, to w samej kompozycji i ruchach nadzwyczaj mi się podobał;
- Uszanowanie tradycji scen zespołowych łabędzi, które były najpiękniejsze w całym przedstawieniu i patrzyło się na nie z wielką przyjemnością – i ponownie, stało się tak dlatego, że zostały pozostawione klasycznie bez zmian i wzorowane na Iwanowie;
Nie do zaakcepotowania były:
- Wybór najsłynniejszego motywu „Jeziora łabędziego” w „jazzującej” wersji, granej na fortepianie, w pierwszej scenie spektaklu – tu dziwna niekonsekwencja, gdyż niby tancerze grają tę melodią na fortepianie, po czym odchodzą od instrumentu, a melodia dalej gra (sic!);
- Nieadekwatne ruchy do muzyki – chociażby w I wariacji Maksima Woitiula, gdzie artysta już zakończył tańczyć, a muzyka dalej trwała (aż prosiło się jeszcze o skoki). Podobnie było w innych scenach solistycznych i zespołowych, gdzie muzyka narastała i robiła się potężna, a tancerze chodzili po scenie, tak jakby muzyka tylko im przeszkadzała;
- Zmienione pas de troix z aktu I – znowu w „pastorowskim” stylu neoklasycznym, lecz brawo dla choreografa za odłączenie od tria, przed momentem wariacji, Yuki Ebihary, aby mogła odpocząć przed solowym popisem;
- Niezrozumiałe poprowadzenie choreograficzne nowej interpretacji libretta – podobnie zresztą jak w przypadku skandalicznego przedstawienia „Romea i Julii” (również w choreografii Pastora);
- Wstawki taneczne solistów i zespołu (szczególnie facetów) były na poziomie ćwiczeń jakie wykonuje się na codziennej rozgrzewce baletowej, ale na pewno nie na poziomie wielkiego baletu klasycznego. Tak było np. w ostatnim duecie I aktu Maksima Woitiula z Vladimirem Yaroshenko, który zrobiony był jakby dla uczniów 6. klasy szkoły baletowej – tu widać, że choreograf kompletnie nie czuje techniki baletu klasycznego i powinien pozostać przy swojej technice neoklasycznej i robić wyłącznie balety nowe – które zresztą tworzy znakomicie i z dużym talentem – że wymienię: „Tristan”, „Kurt Weill” czy krótkie formy jak: „Moving Rooms”, „In Light and Shadow”;
- Tańce narodowe Węgierski, Neapolitański, Hiszpański, Rosyjski i Polski, które za każdym razem tańczyli jacyś żołnierze, z jakimiś Ukrainkami – sugerowały to kostiumy. We wszystkich tańcach wykonywali oni elementy niby ludowe (np. polskiego mazura), połączone ze stylem ruchów „pastorowskich”(sic!), które nijak się miały do charakteru wyżej wymienionych tańców;
- Stworzenie trzech aktów zamiast oryginalnych czterech i pozmienianie kolejności muzycznej i wprowadzenie dodatkowej muzyki nie z „Jeziora łabędziego”;
- Końcowe dłużyzny. Spektakl powinien skończyć się o kilka scen wcześniej – tandetna scena we śnie Nikiego, gdzie walczy w zwolnionym tempie ze swoim ojcem, ładny, lecz niepotrzebny i nudny duet pożegnania Carewicza z Matyldą Krzesińską oraz niepotrzebna scena (wręcz identyczna jak w akcie I) ślubu Nikiego z Alix.
Zrozumiałe jest, że choreograf musiał opowiedzieć całą historię „poprawionego” libretta, lecz te ostatnie sceny spowodowały, że balet osiadł w tempie i w podniosłej dramaturgii spektaklu. A poza tym, było to już tak zagmatwane, że naprawdę, nie sposób było się w tym wszystkim połapać.
Scenografia i kostiumy
Można powiedzieć, że scenografia i kostiumy uratowały ten spektakl, a zaprojektowała je Luisa Spinatelli.
Stworzyła piękną otoczkę dla wszystkich scen jakie oglądamy podczas przedstawienia. Miejsca, do których się przenosimy, wizualnie były wprost zjawiskowe. Piękna sala pałacowa z duża ilością złoceń, filarów (no może szkoda, że tylko narysowanych, a nie rzeczywistych) oraz pięknych kryształowych żyrandoli. Również budzące przyjemne wrażenia dla oczu romantyczne pełnie księżyca, widoki jeziora z zalesionymi skarpami czy widok zorzy o poranku powodowały, że podczas całego spektaklu oczu od tych czarujących scen nie można było oderwać.
Kostiumy również były ciekawe. Przede wszystkim zaprojektowane tak, aby tancerzom nic podczas wykonywania baletowych elementów nie przeszkadzało. Kolorystycznie również były nadzwyczaj estetyczne i świetnie komponujące się ze scenografią. Brawo.
Dyrygent i orkiestra
Alexei Baklan poprowadził orkiestrę znakomicie. Słychać było, że ten ukraiński dyrygent doskonale rozumie na czym polega dyrygowanie właśnie baletem. A jest to – prawdopodobnie – najtrudniejsza forma dyrygentury. Doskonale wyczekiwał artystów, wstrzymując orkiestrę zarówno w skokach tancerzy, jak i w momentach kręcenia pituetów, aby mogli zakręcić ich tyle ile potrafią i w tempie najbardziej im pasującym. Równie zjawiskowo wyczekiwał wszystkie końcówki wariacji solistycznych, aby muzyka i ruch były jednością.
Orkiestra także zagrała bardzo dobrze i gdyby nie parę „fałszywych” momentów w sekcjach dętych w drugim akcie, można by powiedzieć, że fantastycznie.
Pedagodzy i ich praca
Tu ogromne brawa za przygotowanie techniczne solistów i całego zespołu należą się oczywiście Krzysztofowi Pastorowi, ale przede wszystkim jego asystentce Simonettcie Lysy, jak również baletmistrzom Curtis Foley, Berenice Jakubczak, Anicie Kuskowskiej, Kalinie Schubert oraz Waleremu Mazepczykowi, którzy wyćwiczyli z tancerzami wszystko znakomicie. Artyści, dzięki ich staraniom, zaprezentowali się warszawskiej publiczności prawie bez zarzutu. Brawo!
Zespół
Taki zespół baletowy można oglądać każdego dnia. Artyści PBN wszystkie tańce wykonali fantastycznie. A w szczególności sceny z 24. białymi łabędziami, które były zatańczone na tak wysokim poziomie, że chciało się, aby trwały w nieskończoność. Może tylko parę z nich, czasami, miało niedociągnięte kolana w arabesques – ale w całości był to, naprawdę, mało znaczący szczegół.
Tak również było w przypadku pas de quatres małych łabędzi, u których praca głów pozostawiała trochę do życzenia, lecz gdy spojrzało się na pracę nóg, nagle wszystko przestało mieć znaczenie. Podziwiało się tylko niezwykłą precyzję z jaką ten słynny taniec artystki wykonały, a były to: Aneta Zbrzeźniak, Dagmara Dryl, Yurika Kitano i Ewa Nowak. Wielkie gratulacje!
Również tańce narodów, ludowe, walce, polonezy i inne zespołowe były wykonane świetnie. Ogromne brawa dla wszystkich tancerek i tancerzy – tak bliskiego mi – zespołu Polskiego Baletu Narodowego.
Soliści
Zbigniew Czapski-Kłoda (Marszałek Dworu) – ten senior baletu polskiego, prawdopodobnie najstarszy polski tancerz, ciągle zatrudniony jako artysta baletu, stworzył tą charakterystyczną, chodzoną partię najlepiej jak tylko można. O takich tancerzy powinno się dbać, bo dzięki ich doświadczeniu i obyciu scenicznemu można budować właśnie takie niewielki, a znaczące postacie w baletach, na najwyższym poziomie. Tu brawa za obsadzenie tego tancerza kieruję do Krzysztofa Pastora;
Carlos Martin-Perez (Krzesiński) – trudno ocenić tego tancerza. Zawsze zachwycał publiczność swoją grą aktorską, która była nadzwyczaj przemyślana i dogłębnie opracowana. Tak było i tym razem, jednak przy tak niewielkiej rólce nie mógł pokazać swoich pełnych możliwości;
Irina Wasilewska (Tancerka Rosyjska) – to świetna artystka, co pokazała w krótkim, ale zauważalnym tańcu rosyjskim;
Kristof Szabo (Porucznik Węgierski) – ten młodziutki tancerz świetnie prezentuje się na scenie dzięki pięknym proporcjom ciała. Zatańczył partię bardzo dobrze, jednak wyrazowo się nie zaznaczył;
Patryk Walczak (Porucznik Polski) – jest najmłodszym solistą PBN. Zawsze zachwyca swoją techniką, a progres w jego występach widać podczas każdego oglądanego spektaklu. Jednak w tym przedstawieniu specjalnie nie miał się czym popisać, a artystycznie również się nie wyróżnił;.
Vadim Kezik (Porucznik Rosyjski) – ten tancerz zespołu warszawskiego baletu był dla mnie największym i najmilszym zaskoczeniem. Nie posiada on takich naturalnych warunków (danych od Boga) jak jego dwaj wyżej wymienieni koledzy porucznicy. Jednak podczas wspólnych tańców nie odstawał od nich ani na moment, a co więcej, czasami technicznie i jakościowo nawet ich przewyższał. Artystycznie przygotował partię również najlepiej i tylko jego spośród trzech poruczników się zapamiętało. Ogromne brawa. Jeśli tak dalej pójdzie, mam nadzieję, że szybko awansuje;
Ana Kipshidze (Duży Łabędź oraz Tancerka Hiszpańska) – Jest to tancerka o prawdopodobnie najpiękniejszych warunkach technicznych w całym Polskim Balecie Narodowym. Jej piękne stopy, zjawiskowa rozwartość nóg pozwalają widzowi przenieść się w najwyższy wymiar techniki baletowej. Partię dużego łabędzia zatańczyła wspaniale, a taniec hiszpański wykonała z niezwykłym artyzmem. Praca korpusu, rąk oraz charakter Hiszpanii oddała nadzwyczaj wiarygodnie. Gratulacje!
Jaeeun Jung (Duży Łabędź) – również wspaniała tancerka. Jednak nie o tak zjawiskowych warunkach jak Kipshidze, co zauważało się podczas ich wspólnego tańca. Natomiast jej sylwetką, proporcjami ciała, a także jakością wykonywanych elementów można było się tylko zachwycać. Brawo!
Dominika Krysztoforska (Caryca Maria) – w momencie jak tylko pojawiła się na scenie „ciarki człowieka przeszły”. To jak wielką jest artystką, która nie potrzebuje pierwszoplanowych tanecznych ról, aby oczarować widzów, pokazała również w tej charakterystycznej partii. Jej charyzma sceniczna powoduje, że nawet jak siedzi, widz nie patrzy na tańczących, tylko na nią. Wielkie chapeau bas!
Robert Bondara (Car Aleksander) – wykonał swoją rolę poprawnie, bez większej charyzmy. Zresztą była ona wymyślona najmniej ciekawie ze wszystkich, lecz to już nie wina tancerza.
Emilia Stachurska (Olga Prieobrażenska) – ostatnio narzekałem na brak emocji na scenie u tej tancerki. Jednak podczas tego spektaklu zachwyciła mnie ogromnie, a praca rąk oraz wyraz artystyczny dopracowała wręcz do perfekcji. Wielkie brawa!
Yuka Ebihara (Matylda Krzesińska) – jest to jedna z czołowych – jak nie czołowa – pierwsza solistka PBN. Jednak podczas całości przedstawienia nie zaprezentowała swoich najwyższych możliwości. Podczas pas de troix z pierwszego aktu zdecydowanie odstawała od Emilii Stachurskiej, może nie technicznie, ale na pewno artystycznie. Jednak całą swoją klasę pokazała podczas wariacji Czarnego Łabędzia (w tym przypadku Krzesinskiej(sic!)). Zatańczyła ją bardzo dobrze, a fouettes w codzie wykonała w brawurowym tempie po mistrzowsku, prawie w miejscu, znakomicie technicznie i co najtrudniejsze i najważniejsze, całość kończąc bez najmniejszego zachwiania. Niewiarygodne! Gratulacje!
Maksim Woitiul (Huzar Wołkow) – jest obecnie najlepszym tancerzem w Polsce. Jego znakomity kunszt zawodowy widać podczas każdego występu. I mimo, że nie miał najtrudniejszej i najciekawszej partii, swoje doświadczenie sceniczne pokazał również podczas tego spektaklu. Cóż dodać…po prostu brawo!
Chinara Alizade (Księżniczka Alix-Odetta) – po raz pierwszy widziałem tę tancerkę w partii pierwszoplanowej i jestem nią zachwycony. Cały spektakl zatańczyła znakomicie. A ręce Odetty – jakże ogromnie ważne – przygotowała tak, że wzroku nie mogłem od nich oderwać. Brawo!
Vladimir Yaroshenko (Carewicz Niki) – jest to pierwszy solista PBN o najpiękniejszych warunkach baletowych ze wszystkich tancerzy (rozwartość, znakomite proporcje ciała, świetna fryzura!). Wygląda na scenie zawsze jak „danseur noble”. I w przypadku tego tancerza mam największy zgryz, gdyż jestem jego wielbicielem. Technicznie wszystko wykonał pięknie, jednak przy partnerowaniu solistkom nie czuło się u niego pewności. Partię od strony artystycznej przygotował niedobrze. Za miękko, trochę bez charakteru, nie było w nim faceta, który rozkochiwałby w sobie dwie kobiety. Mimo wszystko gratulacje, bo była to partia wiodąca, trudniejsza niż klasyczny Zygfryd i dość niewdzięczna.
Program spektaklu i apel do decydentów
Jest jednym z lepiej wydawanych programów teatralnych jakie widziałem na świecie. Jednak odkąd odszedł z działu literackiego Paweł Chynowski, treści w nim zamieszczane są coraz mniej ciekawe. Nudne wywiady, tłumaczenia o co w spektaklach chodzi itd… A co najbardziej smutne, że na końcu nie wymienia się biografii artystów baletu – przynajmniej partii pierwszoplanowych. Nie wiem czym gorsi są tancerze od chociażby śpiewaków operowych, którzy zrobiliby wielkie awantury, gdyby ich życiorysy nie pojawiły się w programie. Wiem, że jest teraz czas dyrektorów, choreografów, reżyserów, dyrygentów i na nich nie szkoda papieru, tylko na artystów baletu, którzy są jedynie narzędziami do ich karier.
Jednak proszę wszystkich decydentów o trochę szacunku dla tancerzy, bo na prawdę, publiczność przede wszystkim ich podziwia, a nie Was!
Podsumowanie
Balet, mimo moich uwag i obiekcji z pewnością może się podobać, ponieważ nie jest to brzydki spektakl. Jest on wizualnie ładny, a choreograficznie i inscenizacyjnie może uchodzić za ciekawy – oczywiście po uprzednim kupieniu programu i przeczytaniu zmienionego libretta. Ale podkreślam jeszcze raz, to nie jest „Jezioro łabędzie” jak próbuje nam się wmówić.
Pozostaję wiec przy swoim zdaniu, że publiczność za każdym razem, po przyjściu na to przedstawienie, poczuje się oszukana. Jest to jedynie wożenie się na wielkim tytule, przyciągającym jak magnes widzów. Widać tu również chęci poprawiania i bycia mądrzejszymi od tak wybitnych twórców jak Czajkowski, Petipa, Iwanow czy Biegiczew i Gelcer oraz próbę lekceważenie ich dorobku, który w klasycznej i oryginalnej formie przetrwał ponad 100 lat przy ciągłym i niezachwianym zachwycie publiczności.
Martwię się jednocześnie o postrzeganie w świecie, po tym spektaklu, artystów Polskiego Baletu Narodowego. Od niedawna bowiem składają się oni, w znacznej części, z tancerzy z Hiszpanii, Włoch, Anglii, Ukrainy, Białorusi, Rosji, aż po Japonię. Na pewno pochwalą się – z dumą w głosie – swoim kolegom po fachu, rozsianym również po światowych zespołach, tym że są po premierze „Jeziora łabędziego”, w której zatańczyli Carewicza Nikiego, Księżniczkę Alix, Matyldę Krzesińską, czy Cara Aleksandra III…
Wszyscy pomyślą, że tancerze PBN – z niewiadomych przyczyn – całkowicie zwariowali i mówią od rzeczy. I nie wytłumaczono im, że w „Jeziorze łabędzim” mogli zatańczyć jedynie Zygfryda, Odettę, Odylię czy Rotbarta.
Oskar Świtała
Recenzja dostępna również na: e-teatr.pl
Mnie Twoja recenza się nie podoba i nie czuję się oszukany. Wręcz przeciwnie wyszedłem z Teatru bardzo zadowolony
Ale wszystko jest kwestią gustu.
Owacja po spektaklu była jednoznaczna.
Nareszcie obiektywna recenzja i trafiona w samo sedno a nie pisana w podziękowaniu za zaproszenie na bankiet popremierowy jak to w ostatnich latach się odbywa w przypadku znanych w środowisku baletowym recenzentów.
Ciekaw opinii o tym przedstawieniu znalazłem właściwie tylko dwie fachowe i obie za granicą: w Rosji https://lenta.ru/articles/2017/05/26/ozero/ i Anglii http://www.seeingdance.com/polish-swan-lake-31052017/ Warto je przeczytać ze zrozumieniem. Ale Google jest także pełen śmieci.
No właśnie, Pańskie wypracowanie przyjąłem z niesmakiem. Nie dlatego, bym odmawiał komuś prawa do opinii, stosownych przy kawie lub wódeczce. Rzecz w tym, że jako były tancerz corps de ballet Teatru Wielkiego zajmuje Pan wysoce nieetyczną postawę wyzłośliwiając się na niedawnym przełożonym i wystawiając cenzurki byłym kolegom. Podobnie jest zresztą w innych Pana wypowiedziach. Taka postawa nie prowadzi do niczego dobrego, a z całą pewnością nie budzi szacunku. Radziłbym poddać się kwarantannie, szczególnie starannej wobec niedawnego pracodawcy.
Szanowny Panie „Korsarzu”,
powtórzę to, co już kiedyś pisałem: NA TEJ STRONIE MOŻNA SIĘ PODPISYWAĆ IMIENIEM I NAZWISKIEM! Chociaż rozumiem strach przed własnym zdaniem.
A poza tym chciałem Pana poinformować, że nawet najsłabszy tancerz corps de ballet ma większe pojęcie o balecie niż jakikolwiek, nawet najmądrzejszy, teoretyk na świecie. Pozdrawiam 🙂
Drogi „Piracie”,
chyba nie myliłem się co do Pańskiej etyki, bo Pan przekracza nawet zasady przyjęte tu przez samego siebie. A skoro już przedstawia się Pan jako „człowiek dość rozumny”, to proszę nie sprowadzać „pojęcia o balecie” do wiedzy szeregowego tancerza jak podnieść nogę itp. Doprawdy, to byłoby bardzo smutne.
Dziękuję za recenzje, chciałem przyjechać na spektakl we wrześni, ale skoro to nie jest „Jezioro Łabędzie” a Opera Narodowa, tylko „wozi się” na tym tytule to wolę wydać 250-300 zł w innej Operze, na inny spektakl
Nie wierz plotkom i przyjedź Bracie. Nie pożałujesz, jak autor tej np. opinii: http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/243282,druk.html I wystarczy Ci na tę przyjemność maksimum 50 zł, jeśli zamówisz bilet już teraz, bo później może być trudno. Zaoszczędzisz przy tym 250 zł na inne Opery i zrobisz świetni interes.
Recenzja bardzo trafna.
Najwiekszym plusem tej inscenizacji jest to ze „chociaz labedzi zostawili ”
Nowe libretto poprostu … nudne… nieprzekonujace
Ale da sie ogladac. Nawet mozna i drugi raz pojsc – ale kiedy juz naprawde nie ma nic innego lepszego 🙁
Zgadzam się z większością spostrzeżeń. Wysoki kunszt baletowy, swietne wykonanie, ale to nie jest do końca balet ” Jezioro łabędzie”. Przerobki baletu do muzyki Czajkowskiego są zbyt daleko idące a tempa zwolnione. Można mieć wizję inną od Petipy, ale nie pod tym tytułem.
Sama poszłam na to niby Jezioro Łabędzie skuszona ładnymi dekoracjami. Osobiście zawsze kupuję program i czytam treść, żeby uniknąć takich właśnie zaskoczeń i tym razem tak postąpiłam. Byłam tak znudzona i zniesmaczona, że pozostałam w teatrze do końca tylko dzięki torcikowi bezowemu w przerwie. Moje główne zastrzeżenie (nie wspominając o drobniejszych) jest takie, że ta choreografia jest niespójna i nieciekawa. Co chwilę człowieka wyrywają z jednego świata do drugiego, bez żadnego ostrzeżenia i powodu. Choreografia Pastora budziła we mnie pusty śmiech. Po co to oglądać?
Spektakl nudny i denerwujący ! Artyści prawie tylko chodzili albo popisywali się na poziomie studentów. A przy tym kazali na siebie czekać a po solówce wymuszali bicie brawa co przerywało muzykę często i na dość długo. Było tego naprawdę za dużo. Grupy też nie wypadły lepiej. Les pas były zupełnie niezgrane z muzyką. Zbyt wolne przy szbkim tempie lub jakby niedokończone, kończące sie zbyt wcześnie. A już zupełną katastrofą były interpretacje momentów dramatycznych – muzyka potężna a na scenie nic się nie dzieje.
Nie zorientowałam się, że nie cała muzyka jest Czajkowskiego, tylko jakby coś mi przeszkadzało w niej czasami, teraz rozumiem.
Labędzie były piękne i miały piękne tańce. Czy nie lepiej było wszystko pozostawić w duchu klasycznym ?
Nie znoszę kiedy przywlaszcza się utwory. Inna historia, zmiany w muzyce – powinien być inny tytuł. Tak, czuję się oszukana. Swietna Pana recenzja, nie czuję się sama.