Wybrałem się wraz z moją cudowną przyjaciółką Pamelą Skrzypczak na artystyczno-kulturalny weekend do stolicy Dolnego Śląska.
Wpierw odwiedziliśmy najbardziej imponujący obraz jaki znajduje się w naszym kraju, jak i jeden z najwspanialszych na świecie, czyli Panoramę Racławicką!
To ogromne dzieło mające wymiary 15 x 114 metrów malowało 9 malarzy. Najważniejszymi są oczywiście: Jan Styka (pomysłodawca Panoramy, ulubiony uczeń Jana Matejki) oraz Wojciech Kossak (wybitny batalista, odpowiedzialny za opracowanie aspektów malarskich dzieła). Jan Styka, który miał całkowitą swobodę w doborze malarzy zaprosił do współpracy także: Ludwiga Bollera (jedynego Niemca w ekipie), Teodora Axentowicza, Zygmunta Rozwadowskiego, Wincentego Wodzinowskiego, Tadeusza Popiela, Włodzimierza Tetmajera oraz Michała Sozańskiego.
Panorama Racławicka to najpiękniejsze arcydzieło malarskie jakie w życiu widziałem. Nie da się opisać jego piękna słownie, trzeba je osobiście zobaczyć!
Jednak dla mnie i dla Pami obrazami wystawy były dwa niezwykle romantyczne, a przede wszystkim symboliczne dzieła
Witolda Pruszkowskiego: „Śmierć Ellenai” (1892) oraz „Eloe” (1892) postać z poematu
Juliusza Słowackiego „Anhelli”. Są to obrazy, których nie zapomina się do końca życia!
Wieczór natomiast spędziliśmy w
Operze Wrocławskiej – najpiękniejszym pod względem architektury teatrze operowym w Polsce. Był to główny cel naszego weekendu.
Obejrzeliśmy spektakl „Manon” Masseneta. Spektakl w reżyserii
Waldemara Zawodzińskiego był znakomicie poprowadzony od strony relacji między postaciami. Nikt nie miał wątpliwości, kto kogo adoruje, kto kogo nienawidzi, kto o kogo jest zazdrosny, kto jest smutny i z jakiego powodu oraz kto kogo kocha. Wszystkie role wyreżyserowane były wyśmienicie.
Natomiast scenografia
Waldemara Zawodzińskiego była dla mnie niezrozumiała. Objawiało się to szczególnie ze względu na bogatą, imponującą widownię, umiejscowioną na scenie. Stanowiła jakby odbicie lustrzane tej pięknej, na której siedzieliśmy. Od początku byłem ciekaw, jak zostanie ograna i wytłumaczona w całości spektaklu. Jednak się tego nie doczekałem. Stała ona cały czas pusta i tylko podnosiła się jej środkowa część, aby wprowadzić i wyprowadzić symboliczną scenografię. Stanowiła ona tło do każdego aktu, czy to w XVIII w. karczmie, czy na dziedzińcu przed gospodą, czy w ubogim podparyskim mieszkanku, czy w kasynie, itd… Była zbyt abstrakcyjnym i zbyt bogatym tłem, szczególnie do tych ubogich pomieszczeń opisanych w librettcie
Abbé Prévosta.
Jednak niedopowiedzenia scenograficzne ratował za każdym razem wspaniały ruch sceniczny, pięknie szanujący muzykę
Masseneta. Stworzyła go znakomita choreografka
Janina Niesobska. Tragiczne natomiast były kostiumy, nieprzedstawiające żadnej epoki, które wymyśliła
Maria Balcerek. Znowuż znakomitą orkiestrę poprowadził fantastycznie
Bassem Akiki.
Obsada także była na najwyższym poziomie. Szczególne gratulacje ślę do barytona
Szymona Mechlińskiego, którego głosu nie można przestać słuchać, i który równie mocno od strony aktorskiej przemyślał partię Lescaut – brata Manon. Kolejne gratulacje kieruję do
Charlesa Castronovo, amerykańskiego tenora o korzeniach włosko-ekwadorskich, który zjawiskowo poprowadził wokalnie partię Des Grieux i wzruszająco zaśpiewał arię „Je suis seul!…Ah!”. Obecnie na świecie jest tylko jeden tenor, który piękniej tę arię interpretuje, a jest nim nasz
Piotr Beczała!
Po spektaklu odbył się uroczysty bankiet, który otworzył dyrektor
Opery Wrocławskiej Mariusz Kwiecień – najwybitniejszy polski baryton ostatnich dziesięcioleci na świecie.
Podziękował za cały sezon swoim pracownikom: od pań porządkowych i szatniarek, po pracowników każdej pracowni i działów technicznych opery, aż po wszystkich artystów. Świadczy to o ogromnym szacunku dyrektora do swoich pracowników, jak i po prostu do ludzi. Podpytywałem o współpracę z
Mariuszem Kwietniem pracowników i artystów, którzy podkreślali wspaniałą atmosferę pracy jaką wprowadza
Mariusz Kwiecień oraz niezwykły profesjonalizm prowadzenia teatru. Nareszcie polska opera ma dyrektora, który kocha artystów i rozumie na wskroś funkcjonowanie teatru operowego!
Za to co robisz obecnie dla polskiej sztuki operowej niezmiernie Tobie
Mariuszu dziękuję!
Przecudownie było spotkać się po latach z Panią
Janiną Niesobską, którą ubóstwiam i szanuję za całokształt pracy artystycznej! Podobnie zresztą, jak z reżyserem „Manon”
Waldemarem Zawodzińskim, który pomimo tego, że po raz pierwszy nie przekonał mnie do swojej koncepcji inscenizacyjnej, to zawsze przekonuje mnie do swojej cudownej osobowości i aury radości, którą emanuje!
Po premierze wracając do hotelu udaliśmy się z
Pami na spacer po pięknie wieczornym Wrocławiu!
Na drugi dzień pospacerowaliśmy sobie po Ostrowie Tumskim, podziwiając architekturę tamtejszych kościołów.
Pamela Skrzypczak – moja kochana przyjaciółka – jest idealnym kompanem na tego typu wycieczki. Studiowała bowiem historię sztuki. W ich trakcie odwiedzała najważniejsze polskie miasta i analizowała je pod kątem architektury i malarstwa. Dzięki temu zna miejsca najpiękniejsze i ma ogromną wiedzę na ich temat.
Pokazała mi kaplicę św. Elżbiety Węgierskiej w Archikatedrze Wrocławskiej pw. św. Jana Chrzciciela, która jest najwspanialszym przykładem dojrzałego rzymskiego baroku. Kolejnym przykładem architektury barokowej jest Kościół Rzymskokatolicki pw. Najświętszego Imienia Jezusa. Jednak największe wrażenie zrobiły na mnie:
Aula Leopoldina, jak i
Oratorium Marianum. Są one perłami baroku, nie tylko polskiego, ale i światowego! Będąc w licznych aulach w Europie nie widziałem piękniejszych od tych dwóch, należących do
Uniwersytetu Wrocławskiego.
Każdy – choć raz w życiu! – powinien te Aule zobaczyć!
Cudowny weekend podsumowaliśmy przygodą związaną z awarią samochodu. Przypuszczam, że postanowił się zbuntować i odmówić dalszej jazdy, aby nie opuszczać tego nadzwyczajnego miasta jakim Wrocław jest!
Zachęcam wszystkich do odwiedzenia miejsc, o których w powyższej relacji wspomniałem!