Osobista refleksja – Czy wolność i niezależność jest ludziom potrzebna?
Odkąd tylko rozpocząłem niezależnie zajmować się dziennikarstwem kulturalnym i pisać o sztuce, zacząłem spotykać się z ludźmi – jak siebie sami określali – „życzliwymi”, którzy od razu chcieli mi „dobrze radzić”, jak powinienem pisać…
Gdy napisałem swoją pierwszą recenzję o moim macierzystym teatrze i o tancerzach Polskiego Baletu Narodowego to ważny krytyk baletowy powiedział mi, że nie wypada pisać o kolegach…
Gdy popełniłem drugą recenzję o recitalu Piotra Beczały w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej, który według moich odczuć był nudny i mało atrakcyjny, kolejny ważny krytyk – tym razem operowy – powiedział mi, że nigdy o tak wybitnym artyście nie powinienem pisać źle, nawet jeśli to prawda, bo tylko się ośmieszam…
Gdy byłem zaproszony na kawę do pewnego ważnego dyrektora teatru operowego powiedział mi, że nie powinienem pisać tak bezkompromisowo o niektórych ważnych osobach, bo źle na tym wyjdę…
Te wszystkie rady, groźby, pouczenia i ichniejsze mądrości bardzo wziąłem sobie do serca!
Postanowiłem się w nie wsłuchać i… zrobić dokładnie na odwrót! – idąc za wzorem dawnego dyrektora teatru operowego na Śląsku.
Zauważałem bowiem doskonale, że oprócz mojego taty, mamy i babci, niewielu mi najbliższych na początku mojej nowej drogi zawodowej, czyli niezależnego promotora sztuki, mnie wspierało i utożsamiało się oficjalnie z moimi tekstami. Nigdy też o to nie zabiegałem, lecz każdemu człowiekowi, szczególnie na początku drogi życiowej, potrzebne jest wsparcie. Jedyną osobą, która od początku do końca publicznie otoczyła mnie takowym wsparciem był Witold Sadowy. Poza tym znajomi, bliscy i dalsi, przyjaciele i wrogowie nie dali mi poczucia, że robię coś wartościowego, a wielu kłody mi pod nogi próbowało podłożyć, niektórzy tylko raz, a niektórzy czynią to nieustannie.
Wierzyli jednak o dziwo we mnie czytelnicy, wtedy mi obcy, ludzie których znałem słabo, z którymi dziś znam się lepiej, a z niektórymi się zaprzyjaźniłem, którzy w oficjalnych komentarzach, podpisując się imieniem i nazwiskiem, utożsamiali się z moimi poglądami. Jednak najwięcej otrzymywałem słów wsparcia od artystów, którzy pisali i dzwonili do mnie prywatnie, gdyż wiedzieli, że gdy podpiszą się pod moimi słowami, mogą mieć problemy w swoich artystycznych miejscach pracy. Bowiem w moich tekstach decydentom – czyli ich szefom – obrywa się najczęściej…
Mnie napędza to, że mogę być wolny w tym co myślę i piszę o sztuce. Daje mi to również poczucie odpowiedzialności za własne słowa. Wiem, że nigdy nie będę mógł zrzucić swoich słów na kogoś innego. Wyprzeć się ich. To zmusza mnie do obiektywnego pisania. Te spostrzeżenia oparte są na wielu latach pozytywnych i negatywnych doświadczeń, jako zawodowy artysta, a teraz jako mocno zaangażowany obserwator życia artystycznego. Tak też zostałem wychowany przez swojego tatę Jarosława Świtałę, który również jest niezwykle obiektywnym człowiekiem, zawsze walczącym o dobro dla ludzi i o ideę dobra, która nie zawsze tatę otacza.
Przysięgam, że żadna instytucja i żaden decydent nie może liczyć na mój pochlebny tekst tylko za to, że dano mi darmowe zaproszenie na spektakl. Przysięgam, że żaden zaprzyjaźniony ze mną artysta czy twórca nie może liczyć na to, że jeśli ufunduje mi obiad przed swoim spektaklem, zrobi sobie ze mną zdjęcie, czy będzie mi prawił komplementy to wykupi sobie tym pozytywną opinię o sobie w mojej recenzji. Przysięgam, że gdy moi artystyczni wrogowie zatańczą lub zaśpiewają spektakl wspaniale, to otrzymają najwyższych pochwał opinię. A dlaczego…? Bo prawda jest tylko jedna, bo wszystko teraz można udokumentować nagraniami, a przede wszystkim dlatego, że nie można oszukiwać czytelników. Więc obowiązkiem moim, jako opiniotwórcy o świecie sztuki, jako przekaźnikowi wiedzy o sztuce, jaką zgromadziłem od dzieciństwa, jest pisać prawdę i umieć oddzielić życie prywatne od spraw artystyczno-zawodowych.
Najchętniej pisałbym same pochlebne recenzje, ale wiem, że żaden spektakl nie jest i nie będzie zawsze idealny. Wiem, że żaden artysta, nawet światowej sławy, nie będzie miał zawsze perfekcyjnych występów. Wiem, że reżyserzy i choreografowie nie zawsze stworzą logiczne przedstawienia. Wiem, że słaby artysta nie będzie miał zawsze słabych spektakli, a może mieć role wybitne… W związku z tym każdy dziennikarz kulturalny powinien oceniać chwilę w jakiej się znajduje na widowni, a nie nastawiać się i wiedzieć co napisze, zanim kogoś lub coś zobaczy.
Zresztą wszyscy, którzy mnie znają wiedzą, że zawsze robię wszystko, aby być mocno obiektywnym człowiekiem, zarówno w sprawach prywatnych, jak i zawodowych. Często ludzie mi bliscy są na mnie zdenerwowani za to, że powiem coś czego nie chcą usłyszeć. Jednak się nie obrażają, bo wiedzą doskonale, że nigdy nie wypowiadam słów, żeby kogoś obrazić czy zasmucić, a aby polepszyć, naprawić, zbudować…
Moje opinie i spostrzeżenia są wynikiem moich doświadczeń życiowych. Nie trzeba się z nimi zgadzać, ani się z nimi liczyć. Nie piszę też po to, żeby mieć „lajki” i dużą czytelność. Tak naprawdę wcale mnie nie trzeba czytać! Piszę dla idei, piszę dla sprawy i przede wszystkim dla tych, których moje teksty dotyczą. Znam wielu blogerów i recenzentów, którzy według moich opinii nie piszą sprawiedliwie o sztuce i nie są zbytnio kompetentni do wypowiadania się o niej, gdyż tylko lubią nasz świat – co cenię – aczkolwiek w pełni go nie rozumieją, jednak nigdy bym nie powiedział, że pisać nie mogą, że trzeba im zabronić się wypowiadać, czy nakładać na nich kary. Ich, tak jak i mnie, nie trzeba czytać, ale należy MÓC nas przeczytać i posłuchać. Bo na tym polega WOLNOŚĆ! Każdy czytelnik wyrobi sobie osobiste zdanie o naszych wypowiedziach, obserwując świat o którym piszemy.
WOLNE media i WOLNI dziennikarze są również po to, aby kontrolować i upominać decydentów. Dla mnie zawsze będą na pierwszym planie artyści i publiczność, a nie dyrektorzy, reżyserzy, choreografowie czy ministrowie i prezydenci. Słowa WOLNYCH dziennikarzy muszą naciskać na decydentów, bo inaczej decydenci się rozbestwiają, robią co chcą, zarówno ze sztuką, jak i z artystami. Dlatego naszym obowiązkiem, apeluję tu do wszystkich piszących o sztuce, jest naciskać na decydentów, a nie ich bezrefleksyjnie wspierać, licząc, że się odwdzięczą. Co nie znaczy, że nie należy podkreślać ich dobrych zachowań i decyzji. Podkreślanie tego co dobre, jest takim samym obowiązkiem, jak zaznaczanie tego, co dzieje się wokół nas negatywnego.
Tak powinniśmy działać w każdej dziedzinie życia społecznego. Inaczej my, szarzy ludzi, zostaniemy przez decydentów zgnieceni. Będziemy musieli czuć się bezwartościowi. Bez mocy sprawczej. Pomijani, lekceważeni, niesłuchani… czyli niepotrzebni.
I nigdy nie będziemy mogli mieć pretensji do decydentów, tylko do siebie. Bo to czy pozwolimy się zgnieść, czy pozwolimy sobie wciskać kit, czy pozwolimy sobą manipulować zależy tylko od nas.
Bądźmy wolni, niezależni i pozwólmy sobie i innym mieć wybór. Nigdy nie nakaz. Dbajmy o to bardzo mocno, bo gdy raz to stracimy, możemy długo tego nie odzyskać!
Dlatego też… rozumiejąc co znaczą naciski ludzi „ważnych”, mając doświadczenia chęci zamykania ust i chęci tuszowania przez decydentów tego, co czynią negatywnego w stosunku do artystów, sympatyków sztuki i świata artystycznego…
…OSOBIŚCIE WSPIERAM NIEZALEŻNYCH DZIENNIKARZY, WOLNE MEDIA I… WOLNYCH LUDZI!