„Droga” Łukasza Tużnika hitem „Kreacji 9”
Fot. ©Tomasz Fabiański
9. edycja warsztatów choreograficznych „Kreacje”, pod względem poziomu choreograficznego, górowała nad edycjami poprzednimi. Po niedzielnym spektaklu (12.03.2017r.), który odbył się w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej na sali im. Wojciecha Młynarskiego nie mam, w zwiazku z tym, żadnych wątpliwości.
„Kreacje” to wieczór baletowy w całości przygotowywany przez artystów Polskiego Baletu Narodowego, którzy nie tylko mają okazję sprawdzić się jako początkujący choreografowie, ale również jako inspicjenci, oświetleniowcy, literaci, reżyserzy sceny, kostiumolodzy czy fotografowie. To przedsięwzięcie daje możliwość postawienia pierwszego kroku w ewentualnym przekwalifikowaniu się z zawodu tancerza na inny, lecz ciągle związany z instytucją jaką jest teatr operowy.
Inicjatorem warsztatów jest dyrektor PBN Krzysztof Pastor, który obejmując to stanowisko w 2009 roku postawił sobie za cel pomoc tancerzom w nieuchronnym rozstaniu się z ukochanym zawodem artysty baletu – jednocześnie, w ten sposób, budując sobie pomost, aby ewentualnie móc szybciej zwolnić kolejnych tancerzy, którzy nie spełniają dyrektorskiego baletowego wymogu jakościowego czy wiekowego. Wieczór ten może stanowić pierwszy krok, aby artysta baletu mógł przejść na drugą, tą dłuższą, cześć zawodowego życia, nie opuszczajac świata artystycznego. Była to ważna inicjatywa szczególnie w momencie, gdy w 2009 roku odebrano tancerzom wcześniejsze emerytury bezrozumną, upokarzającą decyzją polityczną, pokazującą ignorancję decydentów dla zawodu tancerza i dziedziny sztuki jaką jest balet.
Ale przejdźmy już do głównego tematu, czyli tegorocznych dziewięciu choreografii w ramach warsztatów choreograficznych pt.: „Kreacje 9”.
Pastorałka
Pierwszą etiudą wieczoru była choreografia stworzona w duecie przez Paulinę Jurkowską i Pawła Koncewoja. Zdecydowanie widać było różnice w stylu jaki przekazywali swoim tancerzom choreografowie. Paulina Jurkowska dała sznyt delikatny, płynny i elegancki. Natomiast Paweł Koncewoj – jako ulubiony tancerz Krzysztofa Pastora – nie mógł oderwać się od stylu ruchowego swojego mentora i nadał choreografii styl dynamiczny, ekspresyjny, „pastorowski”. Niezrozumiały dla mnie był wyświetlany, powiększający się od początku do końca trwania etiudy, czarny prostokąt w tle. Ale za to dzięki niemu wiedziałem ile czasu choreografia jeszcze potrwa. Jednak wspólna praca spowodowała efekt przyjemnego w odbiorze tańca, choreografii przemyślanej – niestety zbyt słabo oświetlonej – i świetnie wykonanej przez Jaeeun Jung, znakomitą Annę Mendakiewicz oraz samą Paulinę Jurkowską i Pawła Koncewoja. Brawo również za kostiumy dla pierwszej solistki PBN Marty Fiedler.
Dom wariatów
Ze względu na brak mojej cierpliwości nie będę recenzował drugiej w kolejności fanaberii ruchowej, wspomnę tylko że stworzył ją i sam wykonał Dan Ozeri, a mój tytuł niech sugeruje, że coś takiego się leczy, a nie pokazuje. Trzepanie się bez ładu i składu po scenie, statyczne ruszanie palcem w powietrzu sugerujące, że coś się rysuje (nawet jeśli malował nim „Bitwę pod Grunwaldem), to za dużo jak na moje nerwy.
„Nojmajerka”
Ze wszystkich choreografii wieczoru zdecydowanie najbliższa mym odczuciom była twórczość Stelli Walasik. „Ad extremum” bo taki tytuł nosiła trzecia choreografia, zachwyciła mnie zanim jeszcze się rozpoczęła. Pomysł z wyświetleniem w tle imponującej, słynnej rzeźby Antonia Canovy „Psyche budzona przez pocałunek Kupidyna” stało się pięknym i kompatybilnym entrèe, łączącym się przez cały czas z historią opowiedzianą ruchem przez Stellę Walasik. Ta treść była klarowna, świetnie opisana tańcem w styku neoklasycznym i bardzo „neumeierowskim”. Dbałość choreografki o gesty, emocje, szczegóły techniczne (górne podnoszenia, partnerowania, skoki), jak również wizualne (logicznie poszarzałe włosy u jednego z tancerzy czy symbolicznie wykorzystany rekwizyt w postaci szala) i muzyczne (piosenka z polskimi słowami) budzą mój podziw i dają Stelli Walasik prolongatę na przyszły sukces w tej dziedzinie sztuki.
Czysto polska rewelacja
Ostatnią etiudą pierwszej części wieczoru była „Droga” – choreografia Łukasza Tużnika. Syn wspaniałego tancerza Bogusława Tużnika, godnie reprezentuje swoje znane baletowe nazwisko. Stworzył choreografię najbardziej dojrzałą, fenomenalnie rozbudowaną jak na niewielką ilość czasu i powodującą u widza ciągły wzrost napięcia. Muzyka została dobrana fantastycznie (bo po prostu, po polsku), w postaci genialnej „Orawy” Wojciecha Kilara. Była to też choreografia najbardziej „swoista” ze wszystkich wystawianych podczas wieczoru. Widać było w niej indywidualny, nikim nie sugerowany styl Łukasza Tużnika, z elementami tańców narodowych, regionalnych, acz delikatnie i ze smakiem uwspółcześnionych. Inspiracje widać było wyłącznie w muzyce, od której to dźwięków wychodziły wszystkie ruchy, gesty i pozy (może za często pochylone, co u widza powodowało wrażenie ciężkości, a w konsekwencji lekkiego zmęczenia). Całość wykonali Wadim Kezik, Adam Myśliński, Remigiusz Smoliński (tańczący na wysokim poziomie), Michał Tużnik (ciągle w świetnej formie, starszy brata Łukasza) oraz Phoebe Liggins i Aneta Wira (od której na scenie oczu oderwać nie można).
Złe przyzwyczajenia teatralne
Niepisaną zasadą teatralną, o której powinni wiedzieć wszyscy artyści jest to, że jak się tańczy na scenie to nie pokazuje się podczas przerw na widowni. Od wzbudzania zainteresowania u melomanów jest wyłącznie pokaz na scenie, a nie na foyer teatralnym czy przechadzki po widowni zaraz po występie. Szkoda, że o tej mądrej tradycji niektórzy artyści zapominają.
Czarno białe me wrażenia
Wyjątkowo obojętną, w moich odczuciach, choreografię stworzył Lorenzo Alberti. Wymyślił ruchy ładne ale niezrozumiałe, płynne lecz nudne, czasem energiczne a jakby bez życia. Podziw mój jednak budzi to, że wybrał 6 wspaniałych tancerek – Marta Cerioli, Natalia Pasiut, zjawiskowa Ana Kipshidze, świetna technicznie lecz bez scenicznych emocji Emilia Stachurska, przyciągająca uwagę Eliza Walaszczyk oraz zawsze świetnie prezentująca się na scenie Irina Wasilewska – i jako facet, stworzył choreografię na kobiety, wydobywając z nich to w czym technicznie czują się i wyglądają najlepiej. Sam nie występując we własnej choreografii miał czas, aby wyszlifować swoje tancerki do perfekcji, co zresztą uczynił rzetelnie i chwała mu za to. Brawa również za ciekawe czarne kostiumy, które na białym tle prezentowały się znakomicie.
Jak pory roku Vivaldiego…
Joanna Drabik niestety występowała we własnej choreografii. Tu ewidentnie było widać, w momentach synchronicznych, że odstaje od równo tańczącej grupy – lecz nie technicznie, a muzycznie. Można by zadać pytanie: czy jako twórczyni choreografii to ona tańczyła niemuzycznie czy jednak reszta grupy? No, ale w większości siła. Sam zamysł bardzo mi się podobał. Początkowe duety z pozostawieniem zawsze jednego tancerza jako „solisty – odrzutka” było ciekawym kompozycyjnie pomysłem. Rekwizyt w postaci setek kwiatów rozrzuconych po całej scenie również budził pozytywne emocje, lecz zabrakło intensywniejszego wykorzystania ich w całości choreografii. Pojedyncze podniesienie i upuszczenie garści kwiatów czy ich podrzucenie to zdecydowanie za mało. Mimo to, u mnie wzbudziło to skojarzenia z wiosną (gdzie kwiaty pojawiają się na scenie czyli budzą do życia), z latem (gdzie są podnoszone czyli jakby zrywane do wazonów) i jesienią (gdzie upuszczane zlatują jak liście z drzew). Natomiast zabrakło zimy, chyba że był nią nieźle tańczący Lachlan Philips, który wykorzystany na końcu przez choreografkę – jakby przez pomyłkę – po zakończeniu muzyki nagle zabrał się do tańca na środku sceny, po czym padł na ziemię (może zamarzł?). Ale całość choreografii ciekawa, również w „swoistym” melancholijnym klimacie i przyjemna w odbiorze.
Mieszany Chróścielewski, a Maksim Woitiul niebieski
Co do choreografii Michała Chróścielewskiego mam najbardziej mieszane odczucia. Nie była ona ani zła, ani też wybitna i powodowała u mnie uczucia jednocześnie zachwytu jak i lekkiego niesmaku. Zaczęło się wspaniale. Od pierwszych dźwięków muzyki Ennio Morricone robiło się cieplej na sercu. Maksim Woitiul z odkrytym, budzącym podziw u dziewczyn torsem i niebieskimi obcisłymi trykotami tańczył i partnerował – robiącej widoczne postępy Annie Czeszejko – po mistrzowsku. Odbywało się to na tle projekcji nieba, co wspaniale komponowało sie z emocjonalną jednocześnie liryczną muzyką i znakomitą, tak mi bliską – wykorzystaną przez Michała Chróścielewskiego – techniką klasyczną. Druga część jednak, jakby nie z tej bajki, zamieniła się w dyskotekę. Nie uratowała tego dziwnego wrażenia nawet wspaniale tańcząca solistka PBN Aneta Zbrzeźniak oraz pojawiający się Maksim Woitiul ciągle z odkrytym torsem i w swoich niebieskich trykotach, które w żaden sposób nie pasowały do scenerii, w której się aktualnie znajdował. Na szczęście powrót, na zakończenie, do początkowej atmosfery choreografii zamknął całość w sposób, co najmniej zadowalający. Charakterystyczne dla Michała Chróścielewskiego jest to, że jako jeden z nielicznych choreografów – już po raz 5. w „Kreacjach” – stosuje piękne klasyczne podnoszenia, skoki i partnerowania godne najwyższego uznania i budzące powszechny podziw na widowni. Oby tak było już zawsze.
Moja ocena 3 na 10
Tworząc choreografię pt.: „3/10”, Bartosz Zyśk nieświadomie sam wystawił sobie ocenę. Więc wypunktuję. Plus za:
- indywidualność i oryginalność ruchową,
- konsekwentność w zamyśle,
- pomysł na bycie zapamiętanym czyli wypracowanie efektu pozytywnej kontrowersji (mam nadzieję, że zamierzonej).
Minus za:
- muzykę, a raczej jej brak (odgrywane, chaotyczne dźwięki na fortepianie na żywo – tu podziw dla pianistki Pauliny Nosek, że to wykonała – bo podobno ktoś to skomponował),
- brak tańca, zamiast którego pojawiły się ekspresyjne, robocie ruchy, a to przecież wieczór baletowy,
- ruch niezsynchronizowany z dźwiękami,
- monotonna statyczność w obrębie wąskiego światła, bez zagospodarowania sceny,
- niewykorzystanie wspaniałych możliwości technicznych tancerzy czyli Dawida Trzensimiecha, Rinaldo Venuti, a także swoich (korekta redakcyjna (18.03.2017): nie tańczył choreograf Bartosz Zysk, a Jordan Battista),
- brak zakończenia, o którym poinformowała nas wyłącznie gasnąca projekcja a nie jakikolwiek podsumowujący zabieg choreograficzny.
Jednak to wszystko na pewno nie było tandetne, lecz mocno nowoczesne, a moja opinia wynika z tego, że jest to najdalszy od moich gustów styl, którego nawet nie nazywam tańcem. Wiem jednak, że ma on swoich zwolenników, co słychać było po entuzjastycznym końcowym aplauzie.
Gratulacje i uznania
Osobne gratulacje i uznania należą się artystom PBN, którzy przygotowywali wieczór od strony techniczno-artystycznej: Marcie Fiedler i Pawłowi Koncewojowi za pomysł na plakat, Piotrowi Bednarczykowi za projekcję video do choreografii 3/10, Tomaszowi Fabiańskiemu za zrobienie zdjęć do programu, Anecie Wirze za przygotowanie programu od strony literackiej, Swietlanie Owsiankinie za znakomite dobranie kostiumów, które w tym roku w większości projektowała, a ich powstawanie koordynowała oraz Irinie Wasilewskiej za nadzór i organizację całości przedsięwzięcia od planowania prób, przez kontakt z mediami, dbanie o zaopatrzenie artystyczne i techniczne, aż po przygotowanie bankietu zwieńczającego tygodnie cieżkiej pracy.
Pomimo paru osobistych uwag, dotyczących poszczególnych elementów obejrzanych etiud i jednego choreograficznego bubla, uważam że tegoroczna twórczość młodych choreografów była na poziomie znacznie przewyższającym poprzednie edycje, które widziałem. Już nie mogę doczekać się jubileuszowej 10. edycji tego potrzebnego i niezwykle ciekawego warsztatu choreograficznego jakimi są PBN-owskie „Kreacje”. Ale to dopiero za rok…